Każdy z nas się pewnie spotkał z twierdzeniem zawartym w tytule Walka z wiatrakami to walka monotonna, nieustanna oraz taka, która rzadko kiedy przynosi efekty w postaci większych i oczekiwanych sukcesów. Czy więc taka walka jest nam do czegoś potrzebna?
Całkiem niedawno byłem w kinie na "Kamieniach na szaniec". Historię z powieści Kamińskiego każdy z nas czytał w gimnazjum. Najprościej rzecz ujmując, młodzi ludzie walczą z okupantem poprzez tzw. mały sabotaż. To taka walka drobnymi środkami. Szczerze taka walka nie może przynieść żadnych większych sukcesów. Niemiecki okupant był silniejszy, mocniejszy i większy. Walka młodych Polaków z niemieckim okupantem była jak walka z tytułowymi wiatrakami. Nie można było z nim wygrać. Realia militarne od wieków były wyznacznikiem siły armii. Tak też było i tym razem.
W sporcie też często obserwujemy taką walkę. Przykładem może być mecz pomiędzy drużyną naszpikowaną największymi gwiazdami, które zarabiają potężne pieniądze, a malutkim zespołem bez gwiazd i zawodnikami grającymi za półdarmo. Spotkanie między takimi zespołami kończy się zazwyczaj dominacją tych pierwszych i wysoką wygraną. Taka jest teoria. Praktyka jest zgoła inna. Na szczęście. Zawodnicy tej słabszej o kilka klas drużyny liczą zawsze na kontrataki i błędy przeciwnika. Gdyby tak nie było to nie mieliby po co wychodzić na boisko.
Walka z wiatrakami jest potrzebna. Każda walka przynosi straty, ale może również przynieść zyski, które będą zauważalne dopiero w dalszej perspektywie. Gdyby młodzi ludzie nie podjęli walki podczas II wojny światowej to może dzisiaj byśmy żyli w innym kraju i mieli inną narodowość? A tak okupant czuł, że są tutaj ludzie, patrioci, dla których liczy się ich tożsamość narodowa. Alek, Rudy i Zośka pokazali za warto walczyć jak Dawid z Goliatem. Może i ponieśli oni największą stratę, czyli stracili życie w wyniku walki z okupantem. Jednak ich największym zyskiem było to, że zostali bohaterami i zginęli za to, co kochali, Zginęli za ojczyznę. Tak samo jest z walką w sporcie. Co by było gdybyśmy znali z góry wynik meczu? Moglibyśmy przestać go uprawiać i oglądać skoro znamy z góry rozstrzygnięcie. Sport straciłby swój urok i to za co go kochamy, czyli nieprzewidywalność. Jaki z tego wniosek? Mianowicie jeden, prawdziwy i szczery: NIGDY SIĘ NIE PODDAWAJ!
Peace!
P.S. Wyszedłem z wprawy. Straciłem ostatnio wenę. Spróbuje jednak się na nowo rozkręcić :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz