W końcu ruszył sezon żużlowy, a razem z nim częste odwiedzanie stadionu przy ulicy Bydgoskiej w Pile. Moje miejsce na ziemi gdzie wszelkie inne problemy przestają mieć znaczenie. Tutaj przeżywam podczas każdego meczu niezapomniane emocje. Zarówno dobre jak i złe. Nie inaczej było w niedzielę kiedy to Polonia Piła zmierzyła się z Wandą Kraków.
Niedziela, 13 kwietnia - na ten dzień czekali wszyscy sympatycy czarnego sportu w Pile i w okolicach. Już od rana rosła adrenalina na samą myśl o inauguracji sezonu. Przy porannej kawie postanowiłem na chłodno przeanalizować skład drużyny z Krakowa i z Piły. Ogarnęło mnie wtedy małe zwątpienie. Wiedziałem, że mecz będzie bardzo trudny dla Polonii, ale uświadomiłem sobie jeszcze bardziej, że będzie cholernie ciężko coś ugrać. W składzie z Krakowa tacy doświadczeni jeźdźcy jak Karol Baran czy Rafał Trojanowski. Mimo to wierzyłem w swoich. Serce podpowiadało, że będzie wynik 47:43. Rozum mówił o wyniku odwrotnym. Godzina 12, szybki obiad, potem spakowanie dyktafonu, magicznego zeszytu i można ruszać powoli w kierunku Piły, a następnie na stadion. Godzina 14 melduję się na terenie stadionu, odbieram akredytację i zasiadam na trybunach. Przemiłe towarzystwo umila mi czas. Rozmowy nie tylko dotyczą żużla, ale także innych spraw. Jest zabawnie, wszystkim dopisuje humor. Teraz niech tylko nasi wygrają mecz. Co chwila spoglądam na zegarek. Chcę już aby w końcu wystartowali. Spoglądam także w niebo i ogarnia mnie niepokój. Ciemne chmury gromadzą się nad stadionem. Myślę sobie- kurde, zacznie padać i nici z meczu. Dosłownie przed pierwszym biegiem spadł deszcz, a tutaj jeszcze przemowa prezesa i Stokłosy. Wystartowali. Pierwsze trzy biegi na remis. Moje obawy przed tym, że to będzie trudny mecz okazały się zasadne. Emocji było co nie miara. Dawno nie widziałem tak przyczepnego toru w Pile. Z każdym kolejnym biegiem pilscy żużlowcy zwiększali przewagę. Moje serce ogarniała radość. Tak samo jak około sześć tysięcy innych ludzi zgromadzonych tego popołudnia na trybunach. Już przed biegami nominowanymi było wiadomo, że wygraliśmy. Radocha ogromna i satysfakcja z wygrania z jednym z kandydatów do awansu do wyższej klasy rozgrywkowej. Piętnaście biegów za mną więc zbiegam szybko z trybun i kieruję się do parku maszyn, aby porobić wywiady. Przed bramą do parku spotyka mnie niemiła niespodzianka. Ochroniarze nie chcą wpuścić mnie i paru kolegów dziennikarzy. Myślę sobie- co za głąby. Mieli polecenie nie wpuszczać nikogo na teren parku maszyn, ale dziennikarz to inna bajka jest w tym wszystkim i ma prawo wejść. No dobra, czekamy 15 minut aż w końcu zmądrzeją i wchodzimy. W boksach już trochę pustki, bo wielu zawodników poszło pod prysznic, wielu już było przebranych. Szybko uderzam z pytaniami do Piotra Dyma. Przemiły gościu. Taki rockman. Czuje że to będzie mój stały rozmówca po meczach w Pile. Następnie szukam Rafała Trojanowskiego. Gdy tylko pojawia się na zawodach w Pile to zawsze z nim rozmawiam. Zawsze analitycznie opisuje swój występ. Na deser krótka rozmowa z trenerem Michaelisem. Ten to rozgadany. Lubie takich rozmówców. Nie trzeba z nich nic wyciągać na siłę. Mam trzy wypowiedzi. Starczy na dzisiaj. Potem jeszcze krótka rozmowa z kolegami i koleżankami po fachu i zbieram się ze stadionu, na który wracałem, wracam i będę wracać. Tradycją po meczu jest małe piwo po zakończeniu roboty. Świętowanie wygranej albo opijanie porażki. Tym razem świętowanie. Rozmowy niedotyczące speedwaya. jest miło i przyjemnie, ale pora się zbierać na autobus do domu. Około 21 zabieram się za pisanie. Całkiem szybko mi to idzie. Ciężko było być obiektywnym, ale się udało. Opublikowane. Potem szybko spisuję wypowiedzi po meczu.i też publikuję. Godzina 22:30 i po wszystkim. Można iść spać. Intensywny dzień z wieloma emocjami się kończy. W głowie tylko jedna myśl- kocham ten sport i kocham to co robię. Dobranoc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz