Każdy z nas pewnie znalazł się kiedyś w takiej sytuacji, z której nie było wyjścia. Po prostu za żadne skarby nie byliśmy w stanie nic zrobić, żeby rozwiązać jakiś problem. I co wtedy? Jak żyć?
Sytuację bez wyjścia można opisać w łatwy sposób. Wyobraźmy sobie, że ktoś nas zamknął w ciemnym pokoju i zamurował drzwi oraz okna. Co wtedy? Czekamy aż ktoś po nas przyjdzie czy może bijemy głową w mur? Co nam się lepiej będzie opłacało? Czy lepiej czekać bez wody na pomoc i umierać powoli czy też może bić tak mocno w ścianę aż ona pęknie albo my padniemy? Każdy ma swój sposób na taką sytuację. Leniwi, mało odważni albo rozsądni wybiorą te pierwszą opcję i będą myśleć oraz czekać. Pracowici, odważni i szaleńcy wybiorą te drugą. To już zależy od nas samych i od naszego charakteru, którą drogą pójdziemy. Wolna Amerykanka, jak kto woli.
Sytuacja bez wyjścia ma w sobie jakiś swój tragizm. Nic nie można zrobić choć bardzo byśmy chcieli. Albo czego nie zrobimy to będzie zawsze źle. Co z tym począć? Jeden się odsunie i rzuci wszystko w pizdu, żeby nie wchodzić w te sytuację, a drugi wejdzie w to bagno i z pewnością wpadnie w nie głęboko żyjąc jednak nadzieją, że to jest płytki zbiornik.
Niestety często jest tak, że sami sobie stwarzamy ową sytuację. Sami do niej doprowadzamy. Nawet jeśli tego nie chcieliśmy to po prostu to "jakoś tak samo wyszło". Po prostu nieświadomie się w coś wkopaliśmy i wyszły takie chocki klocki. Ciężko przewidzieć kiedy taka sytuacja będzie miała miejsce i nawet taki strateg jak Napoleon nie byłby w stanie uniknąć takich sytuacji.
Jeśli jednak już ktoś z nas doprowadził do takiej sytuacji to niech znajdzie jak najszybciej wyjście. Wyjście na miarę swoich możliwości rzecz jasna. Niech będzie Napoleonem. Byleby tylko to nie było jego Waterloo...
Peace!
poniedziałek, 30 czerwca 2014
czwartek, 19 czerwca 2014
Polityczna kpina
Państwo demokratyczne zapewnia swoim mediom podstawową wolność jaką jest wolność słowa. Polska od 25 lat jest wolnym krajem więc powinna istnieć owa wolność prawda? Nic bardziej mylnego! To tylko zapis w ustawie, którą opcja rządząca się chętnie podetrze.
Jak wyjaśnić można wejście prokuratury, ABW i policji do redakcji Tygodnika Wprost? Tego nie da się wytłumaczyć. Bo co? Bo panowie funkcjonariusze chcieli nagrania kompromitujące rząd? Za późno. Mleko się rozlało już wcześniej. W poniedziałek opublikowane zostały pierwsze rozmowy, a w kolejny będą następne, chyba że.... No właśnie, chyba że państwo przechwyci taśmy i pozbędzie się dowodów (zbrodni?). Więc po to udali się panowie podwładni premiera, aby wywrzeć presję na dziennikarzach, którzy zdecydowali się upublicznić materiały. Mówi się dziennikarz to hiena, ale nie jeśli chodzi o politykę. Tutaj nie podda się żadnym naciskom. Zresztą jakim prawem mieliby przekazać prokuraturze materiały skoro nie ma w tej sprawie wyroku niezawisłego sądu? Wyraźnie w kodeksie jest napisane, że nie można ujawniać informatora bez jego zgody. Amen i basta. Chociaż niektórzy tego nie rozumieją i woleli przeprowadzić zamach (słowo popularne w naszym kraju) na wolność słowa.
Nie mogę pojąć jakim prawem panowie z ABW dopuścili się użycia siły wobec naczelnego Wprostu. Przecież to są metody z poprzedniego ustroju, a także takie które są stosowane u naszych wschodnich sąsiadów. Amerykańskie gazety już przyrównały nasz kraj do Białorusi. Cholera. W jakim ja kraju żyje? W Polsce czy Białorusi? Może cofnijmy się do PRL-u. Wprowadźmy godzinę policyjną, Służby Bezpieczeństwa i wojsko na ulicę. Będziemy pałować wszystkich zgodnie z zasadą, kto nie jest z nami ten jest przeciwko nam. Bo skoro dziennikarze, których zadaniem jest przekazywanie prawdziwych i rzetelnych informacji, aby ludność miała świadomość tego jaki mamy burdel w kraju dostają po mordzie to czemu by tak wszystkich w opozycji do rządu nie dojechać?
W oczekiwaniu na pacyfikację można jednak podjąć kroki, aby jej zapobiec. Tylko jakie? Od upublicznienia pierwszych taśm w tygodniku odbyły się dwie konferencje premiera. Na jednej i drugiej odwracał on kota ogonem, żeby nie powiedzieć, że całą dupą. Najpierw odniósł się do brzydkiego słownictwa używanego w tych nagraniach. Dla mnie i dla większości obywateli to nie ma znaczenia, bo sami się tak odzywamy jak panowie Belka czy Sienkiewicz. Na dzisiejszej konferencji było jeszcze mniej konkretów. No chyba, że konkretem możemy nazwać to, że Tusk nie poda się do dymisji? A chyba powinien. Innego rozwiązania nie widać na horyzoncie. Tym bardziej, że wszyscy dziennikarze ze wszystkich mediów są już przeciwko rządowi. Nawet pani Monika "Stokrotka" Olejnik, która była wręcz wielbicielką premiera jest już w opozycji. To o czymś świadczy.
Sama afera taśmowa wywołała burzę. Natomiast wejście ABW i próba kradzieży owych taśm to już burza z piorunami, grzmotami, błyskawicami i wszystkimi innymi kataklizmami atmosferycznymi. Nasz drogi premier ma chyba pancerną parasolkę, bo go to nie rusza. Przyspawać do stołka łatwo człowieka, ale zrzucić z niego to już problem. W najbliższym czasie okaże się jednak czy to było przyspawanie czy może tylko przybicie gwoździem. Bo jeśli to drugie to oby ten gwóźdź był jak najdłuższy...
Jak wyjaśnić można wejście prokuratury, ABW i policji do redakcji Tygodnika Wprost? Tego nie da się wytłumaczyć. Bo co? Bo panowie funkcjonariusze chcieli nagrania kompromitujące rząd? Za późno. Mleko się rozlało już wcześniej. W poniedziałek opublikowane zostały pierwsze rozmowy, a w kolejny będą następne, chyba że.... No właśnie, chyba że państwo przechwyci taśmy i pozbędzie się dowodów (zbrodni?). Więc po to udali się panowie podwładni premiera, aby wywrzeć presję na dziennikarzach, którzy zdecydowali się upublicznić materiały. Mówi się dziennikarz to hiena, ale nie jeśli chodzi o politykę. Tutaj nie podda się żadnym naciskom. Zresztą jakim prawem mieliby przekazać prokuraturze materiały skoro nie ma w tej sprawie wyroku niezawisłego sądu? Wyraźnie w kodeksie jest napisane, że nie można ujawniać informatora bez jego zgody. Amen i basta. Chociaż niektórzy tego nie rozumieją i woleli przeprowadzić zamach (słowo popularne w naszym kraju) na wolność słowa.
Nie mogę pojąć jakim prawem panowie z ABW dopuścili się użycia siły wobec naczelnego Wprostu. Przecież to są metody z poprzedniego ustroju, a także takie które są stosowane u naszych wschodnich sąsiadów. Amerykańskie gazety już przyrównały nasz kraj do Białorusi. Cholera. W jakim ja kraju żyje? W Polsce czy Białorusi? Może cofnijmy się do PRL-u. Wprowadźmy godzinę policyjną, Służby Bezpieczeństwa i wojsko na ulicę. Będziemy pałować wszystkich zgodnie z zasadą, kto nie jest z nami ten jest przeciwko nam. Bo skoro dziennikarze, których zadaniem jest przekazywanie prawdziwych i rzetelnych informacji, aby ludność miała świadomość tego jaki mamy burdel w kraju dostają po mordzie to czemu by tak wszystkich w opozycji do rządu nie dojechać?
W oczekiwaniu na pacyfikację można jednak podjąć kroki, aby jej zapobiec. Tylko jakie? Od upublicznienia pierwszych taśm w tygodniku odbyły się dwie konferencje premiera. Na jednej i drugiej odwracał on kota ogonem, żeby nie powiedzieć, że całą dupą. Najpierw odniósł się do brzydkiego słownictwa używanego w tych nagraniach. Dla mnie i dla większości obywateli to nie ma znaczenia, bo sami się tak odzywamy jak panowie Belka czy Sienkiewicz. Na dzisiejszej konferencji było jeszcze mniej konkretów. No chyba, że konkretem możemy nazwać to, że Tusk nie poda się do dymisji? A chyba powinien. Innego rozwiązania nie widać na horyzoncie. Tym bardziej, że wszyscy dziennikarze ze wszystkich mediów są już przeciwko rządowi. Nawet pani Monika "Stokrotka" Olejnik, która była wręcz wielbicielką premiera jest już w opozycji. To o czymś świadczy.
Sama afera taśmowa wywołała burzę. Natomiast wejście ABW i próba kradzieży owych taśm to już burza z piorunami, grzmotami, błyskawicami i wszystkimi innymi kataklizmami atmosferycznymi. Nasz drogi premier ma chyba pancerną parasolkę, bo go to nie rusza. Przyspawać do stołka łatwo człowieka, ale zrzucić z niego to już problem. W najbliższym czasie okaże się jednak czy to było przyspawanie czy może tylko przybicie gwoździem. Bo jeśli to drugie to oby ten gwóźdź był jak najdłuższy...
środa, 11 czerwca 2014
Moje mundiale
Już jutro początek XX piłkarskich mistrzostw świata. Tym razem 32 najlepsze drużyny globu zagrają na boiskach w Brazylii. Ja postanowiłem dzisiaj odświeżyć swoją pamięć i powspominać te mundiale, które pamiętam.
Moje pierwsze mistrzostwa, które pamiętam to rok 2002 i pierwszy mundial w dwóch krajach. Z czego zapamiętałem więc Koreę i Japonię? No chyba przede wszystkim z tego, że reprezentacja Polski zagrała na światowym czempionacie po 16 latach. Niebywałe przeżycie (mimo iż miałem 9 lat wtedy). Niestety awans na ten turniej to był maks możliwości naszych kopaczy. Przed turniejem pamiętam zapowiedzi Engela, że jedziemy po Puchar Świata. No i pojechali... Na wycieczkę i rozegranie trzech meczów. Na początek gospodarze, czyli Koreańczycy. Miało być łatwo. Przecież średnia wzrostu Azjatów to metr sześćdziesiąt w kapeluszu. Mieliśmy wygrać siłą i skocznością. Skończyło się 2:0. Mecz otwarcia mieliśmy za sobą. Teraz w meczu o wszystko przyszło się zmierzyć z Portugalią, która jeszcze wtedy nie była taką potęgą naszpikowaną gwiazdami jak teraz. Każdy znał Luisa Figo, Nuno Gomesa czy Pauletę, ale wszyscy wierzyli, że z Koreą to była wpadka. No niestety nie była. Portugalczycy szybko pozbawili nas marzeń więc pozostał nam mecz o honor z USA. Nikt nie wierzył już nawet w wygraną, a tu biało-czerwoni sprawili niespodziankę wygrywając z Amerykanami 3:1. Tak zakończył się mundial dla Polaków. Potem jakoś mistrzostwa trwały, ale ciężko było się nimi emocjonować. Wczesna pora meczów, a człowiek był w szkole więc się nie oglądało. Jedynie jakieś skróty. No i spotkania były w większości zakodowane przez stację ze słoneczkiem. Dopiero obejrzałem mecz finałowy pomiędzy Brazylią, a Niemcami, który wygrali Canarinhos ze świetnym Ronaldo. Jego grzywka to dla mnie symbol tamtego mundialu. Tak samo jak oszukiwanie sędziów, którzy doprowadzili gospodarzy aż do półfinału. Ściany zawsze pomagały gospodarzom, ale nie w takim du,żym stopniu jak Koreańczykom podczas tych mistrzostw.
Minęły cztery lata. Człowiek się postarzał. Przyszedł czas na mundial w Niemczech. Polska po raz kolejny do niego awansowała. W grupie gospodarze, Ekwador i Kostaryka. Pierwsza myśl - łatwa grupa więc wyjdziemy z grupy. Niestety mecz otwarcia z Ekwadorem szybko przekreślił marzenia o dobrym wyniku. Potem Niemcy wybili nam futbol z głowy. Honoru Polaków bronił Boruc. W ostatnim meczu nasi wzięli się do roboty i wygrali mecz o pietruszkę z Kostaryką. Polska odpadła, ale mundial trwał dalej więc się nim emocjonowaliśmy. Na 64 możliwe mecze obejrzałem 53! Wariat i fanatyk. Warto było. Wiele się wtedy nauczyłem i właśnie od tych mistrzostw zaczęła się moja miłość do dziennikarstwa, o której kiedyś tutaj pisałem. Co ciekawego jeszcze z tamtego czempionatu? Półfinał pomiędzy Niemcami, a Włochami to było coś pięknego. Włosi wymęczyli gospodarzy w regulaminowym czasie, po to żeby w samej końcówce dogrywki zadać dwa ciosy gospodarzom, którzy zmierzali po złoto. A finał? Bańka Zidana w klatę Materazziego załatwiła w dogrywce sprawę. W karnych Italia była bezbłędna i pokazała, że jest drużyną turniejową. Zresztą nie pierwszy i pewnie nie ostatni raz.
2010 rok to pierwszy mundial na czarnym kontynencie. Tym razem stolicą futbolu stało się RPA. Tym razem też bez reprezentacji Polski. Zaciekawienie mundialem spadło w naszym kraju, ale nie u mnie. Obejrzałem około 40 spotkań. Na więcej nie pozwolił czas. Co z nich zapamiętałem? Cholerne wuwuzele. Ponoć na stadionie nie można było usiedzieć, ale przed telewizorem też było to denerwujące. Z ciekawszych momentów to mecz ćwierćfinałowy: Urugwaj- Ghana i ręka Suareza w 120 minucie kiedy to piłka zmierzała do siatki. Rzut karny obroniony, a potem szczęśliwy awans do strefy medalowej przez Urusów. A wszyscy chcieli wtedy, aby pierwszy raz w półfinałach zagrał zespół z Afryki. W finale zmierzyli się Hiszpanie z Holendrami. Spotkanie było partią szachów. Wszyscy już odliczali minuty do serii jedenastek, ale Andres Iniesta w 116 minucie zdobył gola i dał pierwszy Puchar Świata La Furia Roja i potwierdził ich dominacje na świecie.
Tak w takim mega skrócie wygląda moje wspomnienie trzech mundiali, które śledziłem. A jak będzie przez najbliższy miesiąc w Brazylii? Z pewnością na godziny przed startem można stwierdzić, że zabraknie wielu dobrych zawodników. Wiele gwiazd nie pojechało do Ameryki Południowej z powodu kontuzji. Między innymi Reus, Walcott czy Ribery. Futbol ma jednak więcej gwiazd, które z pewnością będą świeciły równie mocno, a ja będę miał o czym napisać i czym się podniecać podczas najbliższego miesiąca i jeszcze dłużej. Oby do 2018 roku...
P.S.W czasie mistrzostw na pewno notki będą pojawiać się rzadziej, a jak już będą to z pewnością będą dotyczyły sprawiedliwości, szczęścia bądź nieszczęścia, niespodzianek itd. Zresztą czas pokaże co przyniesie nam brazylijski czempionat i jakie tematy wypłyną z Amazonki.
Moje pierwsze mistrzostwa, które pamiętam to rok 2002 i pierwszy mundial w dwóch krajach. Z czego zapamiętałem więc Koreę i Japonię? No chyba przede wszystkim z tego, że reprezentacja Polski zagrała na światowym czempionacie po 16 latach. Niebywałe przeżycie (mimo iż miałem 9 lat wtedy). Niestety awans na ten turniej to był maks możliwości naszych kopaczy. Przed turniejem pamiętam zapowiedzi Engela, że jedziemy po Puchar Świata. No i pojechali... Na wycieczkę i rozegranie trzech meczów. Na początek gospodarze, czyli Koreańczycy. Miało być łatwo. Przecież średnia wzrostu Azjatów to metr sześćdziesiąt w kapeluszu. Mieliśmy wygrać siłą i skocznością. Skończyło się 2:0. Mecz otwarcia mieliśmy za sobą. Teraz w meczu o wszystko przyszło się zmierzyć z Portugalią, która jeszcze wtedy nie była taką potęgą naszpikowaną gwiazdami jak teraz. Każdy znał Luisa Figo, Nuno Gomesa czy Pauletę, ale wszyscy wierzyli, że z Koreą to była wpadka. No niestety nie była. Portugalczycy szybko pozbawili nas marzeń więc pozostał nam mecz o honor z USA. Nikt nie wierzył już nawet w wygraną, a tu biało-czerwoni sprawili niespodziankę wygrywając z Amerykanami 3:1. Tak zakończył się mundial dla Polaków. Potem jakoś mistrzostwa trwały, ale ciężko było się nimi emocjonować. Wczesna pora meczów, a człowiek był w szkole więc się nie oglądało. Jedynie jakieś skróty. No i spotkania były w większości zakodowane przez stację ze słoneczkiem. Dopiero obejrzałem mecz finałowy pomiędzy Brazylią, a Niemcami, który wygrali Canarinhos ze świetnym Ronaldo. Jego grzywka to dla mnie symbol tamtego mundialu. Tak samo jak oszukiwanie sędziów, którzy doprowadzili gospodarzy aż do półfinału. Ściany zawsze pomagały gospodarzom, ale nie w takim du,żym stopniu jak Koreańczykom podczas tych mistrzostw.
Minęły cztery lata. Człowiek się postarzał. Przyszedł czas na mundial w Niemczech. Polska po raz kolejny do niego awansowała. W grupie gospodarze, Ekwador i Kostaryka. Pierwsza myśl - łatwa grupa więc wyjdziemy z grupy. Niestety mecz otwarcia z Ekwadorem szybko przekreślił marzenia o dobrym wyniku. Potem Niemcy wybili nam futbol z głowy. Honoru Polaków bronił Boruc. W ostatnim meczu nasi wzięli się do roboty i wygrali mecz o pietruszkę z Kostaryką. Polska odpadła, ale mundial trwał dalej więc się nim emocjonowaliśmy. Na 64 możliwe mecze obejrzałem 53! Wariat i fanatyk. Warto było. Wiele się wtedy nauczyłem i właśnie od tych mistrzostw zaczęła się moja miłość do dziennikarstwa, o której kiedyś tutaj pisałem. Co ciekawego jeszcze z tamtego czempionatu? Półfinał pomiędzy Niemcami, a Włochami to było coś pięknego. Włosi wymęczyli gospodarzy w regulaminowym czasie, po to żeby w samej końcówce dogrywki zadać dwa ciosy gospodarzom, którzy zmierzali po złoto. A finał? Bańka Zidana w klatę Materazziego załatwiła w dogrywce sprawę. W karnych Italia była bezbłędna i pokazała, że jest drużyną turniejową. Zresztą nie pierwszy i pewnie nie ostatni raz.
2010 rok to pierwszy mundial na czarnym kontynencie. Tym razem stolicą futbolu stało się RPA. Tym razem też bez reprezentacji Polski. Zaciekawienie mundialem spadło w naszym kraju, ale nie u mnie. Obejrzałem około 40 spotkań. Na więcej nie pozwolił czas. Co z nich zapamiętałem? Cholerne wuwuzele. Ponoć na stadionie nie można było usiedzieć, ale przed telewizorem też było to denerwujące. Z ciekawszych momentów to mecz ćwierćfinałowy: Urugwaj- Ghana i ręka Suareza w 120 minucie kiedy to piłka zmierzała do siatki. Rzut karny obroniony, a potem szczęśliwy awans do strefy medalowej przez Urusów. A wszyscy chcieli wtedy, aby pierwszy raz w półfinałach zagrał zespół z Afryki. W finale zmierzyli się Hiszpanie z Holendrami. Spotkanie było partią szachów. Wszyscy już odliczali minuty do serii jedenastek, ale Andres Iniesta w 116 minucie zdobył gola i dał pierwszy Puchar Świata La Furia Roja i potwierdził ich dominacje na świecie.
Tak w takim mega skrócie wygląda moje wspomnienie trzech mundiali, które śledziłem. A jak będzie przez najbliższy miesiąc w Brazylii? Z pewnością na godziny przed startem można stwierdzić, że zabraknie wielu dobrych zawodników. Wiele gwiazd nie pojechało do Ameryki Południowej z powodu kontuzji. Między innymi Reus, Walcott czy Ribery. Futbol ma jednak więcej gwiazd, które z pewnością będą świeciły równie mocno, a ja będę miał o czym napisać i czym się podniecać podczas najbliższego miesiąca i jeszcze dłużej. Oby do 2018 roku...
P.S.W czasie mistrzostw na pewno notki będą pojawiać się rzadziej, a jak już będą to z pewnością będą dotyczyły sprawiedliwości, szczęścia bądź nieszczęścia, niespodzianek itd. Zresztą czas pokaże co przyniesie nam brazylijski czempionat i jakie tematy wypłyną z Amazonki.
niedziela, 8 czerwca 2014
Niewinność
Może to będzie nieco kontrowersyjny wpis, ale co mi tam! Będzie przynajmniej ciekawie. Co sądzicie o niewinności? Czy uważacie, że niewinność jest słodka? A może to tylko udawanie, które niektóre panie opanowały do perfekcji?
Do napisania tej notki natchnęła mnie rozmowa z kumplem. Tak się zastanawialiśmy, co nas facetów pociąga w kobietach poza urodą i inteligencją rzecz jasna. Zgodnie stwierdziliśmy, że jest to niewinność, która idzie w parze z niedostępnością. Dlaczego? Odpowiedź jest banalnie prosta! Chodzi o to, że taki trudny do zdobycia owoc smakuje najlepiej. Owoc powinien być słodki, a kobieca niewinność taka jest. Słodziutka dziewczyna o boskim uśmiechu mówiącym, że by nawet muchy nie skrzywdziła działa na wyobraźnię (szczególnie męską). Mała, niewinna istotka z aureolką nad śliczną główką to naprawdę powoduje, że człowiek może sobie pomyśleć: "O kurde, to takie jeszcze istnieją?! Jeśli tak to jestem szczęściarzem, że takie znam". Wielu pomyśli w dodatku, że to królewna, która będzie ich. Tak działa testosteron w połączeniu z adrenaliną. Tak jesteśmy genetycznie skonstruowani.
Każdy medal ma dwie strony. Żeby nie było tak kolorowo to nasza niewinna istotka może okazać się tylko z pozoru taka. We wnętrzu może być diablicą i całkowicie inną osobą. Wiadomo, że pozory mylą bardzo często i tak może być w takim wypadku, bo nie od dzisiaj wiadomo, że kobiety mają różne oblicza. Udawanie niewinnej to dla wielu Pań może być jakieś hobby. Przecież w ten sposób mogą kokietować nas mężczyzn w prosty, ale jakże skuteczny sposób. Pokerface to coś obecnie powszechnego.
Szara myszka czy cicha woda- oto jest pytanie. Szara myszka to nasza niewinna istotka. Cicha woda to taka, która z czasem okaże się rwącą rzeką. Znamy takie i takie. A co z niewinnością? Każda jest niewinna! Na swój sposób, albo... do pewnego czasu.
Do napisania tej notki natchnęła mnie rozmowa z kumplem. Tak się zastanawialiśmy, co nas facetów pociąga w kobietach poza urodą i inteligencją rzecz jasna. Zgodnie stwierdziliśmy, że jest to niewinność, która idzie w parze z niedostępnością. Dlaczego? Odpowiedź jest banalnie prosta! Chodzi o to, że taki trudny do zdobycia owoc smakuje najlepiej. Owoc powinien być słodki, a kobieca niewinność taka jest. Słodziutka dziewczyna o boskim uśmiechu mówiącym, że by nawet muchy nie skrzywdziła działa na wyobraźnię (szczególnie męską). Mała, niewinna istotka z aureolką nad śliczną główką to naprawdę powoduje, że człowiek może sobie pomyśleć: "O kurde, to takie jeszcze istnieją?! Jeśli tak to jestem szczęściarzem, że takie znam". Wielu pomyśli w dodatku, że to królewna, która będzie ich. Tak działa testosteron w połączeniu z adrenaliną. Tak jesteśmy genetycznie skonstruowani.
Każdy medal ma dwie strony. Żeby nie było tak kolorowo to nasza niewinna istotka może okazać się tylko z pozoru taka. We wnętrzu może być diablicą i całkowicie inną osobą. Wiadomo, że pozory mylą bardzo często i tak może być w takim wypadku, bo nie od dzisiaj wiadomo, że kobiety mają różne oblicza. Udawanie niewinnej to dla wielu Pań może być jakieś hobby. Przecież w ten sposób mogą kokietować nas mężczyzn w prosty, ale jakże skuteczny sposób. Pokerface to coś obecnie powszechnego.
Szara myszka czy cicha woda- oto jest pytanie. Szara myszka to nasza niewinna istotka. Cicha woda to taka, która z czasem okaże się rwącą rzeką. Znamy takie i takie. A co z niewinnością? Każda jest niewinna! Na swój sposób, albo... do pewnego czasu.
środa, 4 czerwca 2014
Bierz odpowiedzialność
Całkiem niedawno była notka o wyborach. Dzisiaj postanowiłem kontynuować sprawę i pójść krok dalej pisząc o tym, co niosą za sobą ludzkie wybory.
Każdy wybór niesie za sobą odpowiedzialność. Od małego, co człowiek nie zrobił to musiał ponosić odpowiedzialność za swoje czyny. Gdy byliśmy niegrzeczni i popisaliśmy ścianę czy cokolwiek zbroiliśmy to spotykała nas kara. Mogliśmy dostać po przysłowiowych łapkach, mogliśmy dostać szlaban na kompa czy na wyjścia. Natomiast gdy pomogliśmy mamie czy posprzątaliśmy pokój to mogła czekać nas nagroda w postaci pochwały, lizaka czy piątaka na chipsy. Już jako dzieciaki byliśmy świadomi tego, że możemy coś zyskać i coś stracić. Byliśmy uczeni odpowiedzialności za swoje czyny. Wszystko po to, aby w dalszym życiu liczyć się z tym, że za każdym naszym wyborem będzie szła jakaś odpowiedzialność. Co z tego wyszło? Czy czasami nie sprawdzi się tym razem przysłowie: czego Jaś się nie nauczy tego Jan nie będzie umiał?
Im jesteśmy starsi, tym podejmujemy w życiu więcej decyzji. Natomiast im więcej decyzji tym większa odpowiedzialność. Będziemy musieli brać odpowiedzialność kiedyś nie tylko za siebie, ale za swoją rodzinę. To od nas będzie zależał byt naszych bliskich. To chyba największa odpowiedzialność jaka będzie spoczywać na barkach każdego człowieka, który założy kiedyś rodzinę. Takie realia, czyli musimy nauczyć się brać odpowiedzialność najpierw za swoje czyny, żeby potem nie było niemiłych sytuacji.
W notce o wyborach było o wyborach do Europarlamentu więc i tutaj pojawi się ten wątek. Poszliśmy do urn albo i nie, ale ponosimy odpowiedzialność za jedno i drugie. Teraz nikt z 30 milionów uprawnionych do głosowania nie może mieć pretensji, że wybraliśmy takich przedstawicieli. Jedni narzekają, że na świeczniku nic się nie zmieniło, a inni, że Korwin-Mikke wszedł do PE. Nie ma co narzekać. Trzeba było iść głosować. Tak czy inaczej ponosimy za to odpowiedzialność wszyscy bez wyjątku!
Spójrzmy może jeszcze na tak często przytaczany przeze mnie świat sportu. Idealnie pasuje tutaj przykład walki bokserskiej. Walka trwa 12 rund, a bokser rzuca się do ataku i daje z siebie wszystko w pierwszych czterech rundach. Podejmuje pełne ryzyko, które może nieść za sobą ogromną odpowiedzialność. Jeśli nie znokautuje rywala w ciągu tego czasu to jego szansa na zwycięstwo zmaleje do minimum. Chłopak poniesie ogromną odpowiedzialność za swoją decyzję. Pomyśleć jeszcze, że trener kazał mu spokojnie rozkładać siły, a tego poniosło... Ma za swoje. Za błędy i nieodpowiedzialność się płaci.
W życiu jak w ekonomii. Zawsze występuje bilans zysków i strat. Czy on będzie się równoważył? To już zależy od nas samych i naszych decyzji.
P.S. Jak ktoś ma jakieś ALE to zapraszam na privie do rozmowy. Gadania za plecami nie toleruje. Peace ! :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)