Ostatni dzień 2014 roku. Pora jak zawsze na krótkie podsumowanie. Warto to robić, aby na chwilę się zatrzymać nad tym, co było. Warto to zrobić, aby wiedzieć, co należy zmienić, aby za 365 dni powiedzieć sobie: to był naprawdę udany rok!
Krótko rzecz ujmując 2014 rok był rokiem zajebistym. Wiele emocji. Wiele wydarzeń. W życiu się działo ponad normę, Głownie rzeczy pozytywnych. ale też mniej, z których udało się wyciągnąć pozytywne wnioski. Ponadto rok udany pod względem emocji sportowych (kocham to). Była Olimpiada, MŚ w piłce nożnej i w siatkówce. Rok ten był rokiem sportu, a co za tym idzie moim jak i wielu innych kibiców rokiem. Ja jestem z siebie zadowolony, bowiem udało mi się zrealizować wszystkie swoje postanowienia na mijający rok. Wszystkie plany zrealizowałem. Niektóre ponad normę i z nawiązką z czego jestem zadowolony. No może oprócz tego, że mało notek pisałem na blogu. W 2014 roku pojawiły się łącznie z tym 44 wpisy, ale postaram się pisać więcej (w miarę możliwości i czasu rzecz jasna). Na Nowy Rok mam kilka postanowień. Poprzeczka idzie wyżej, ale ważne, żeby nie strącić tej zawieszonej na obecnym poziomie i aby się nie cofać. Nie można stać w miejscu, tylko trzeba iść do przodu.
Życzenia noworoczne? Składam. Niech każdy z nas sobie zrobi postanowienia i je zrealizuje, aby za 365 dni mógł być z siebie dumny i zadowolony. Happy New Year!
Peace!
środa, 31 grudnia 2014
środa, 10 grudnia 2014
Polityczna rozgrywka najwyższej wagi
Czy można zwiększyć czynsz za wynajem stadionu o 2500%? Można. Udowodnili to włodarze Piły, którzy bez żadnych skrupułów zwiększyli KŻ Victoria opłatę z 1000 złotych miesięcznie brutto do 25 tysięcy!
Konsekwencją takiego obrotu sprawy jest to, że klub nie otrzymał licencji na sezon 2015. Działacze mają czas do piątku 12 grudnia na odwołanie i dostarczenie władzom polskiego żużla dokumentu potwierdzającego podpisanie umowy z miastem. Nikt do tego upoważniony na pewno nie podpisze owej umowy. Nie ma, co im się dziwić, bowiem roczny koszt wynajmu stadionu sięgnie 300000 złotych, co stanowi niemalże połowę budżetu pilskiego klubu. Jeśli do piątku się to nie stanie to jest wielce prawdopodobnie, że Piła zniknie po raz kolejny z żużlowej mapy Polski. Tego chyba nikt (oprócz władz) nie chce.
Czym spowodowany jest taki stan rzeczy? Nikt publicznie głośno o tym nie powie, ale każdy wie, że to jest rozgrywka na szczeblu politycznym. Prezydent Piły Piotr Głowski jest członkiem Platformy Obywatelskiej, która samodzielnie sprawuje władze w Radzie Miasta. Natomiast działacze i główny sponsor klubu -Henryk Stokłosa startowali do Rady Powiatu Pilskiego z ramienia Porozumienia Samorządowego. Również od początku sezonu 2014 bardzo się promowało na stadionie żużlowym w Pile i chyba to się komuś nie spodobało. Ponadto owe stowarzyszenie polityczne wygrało wybory i w koalicji z Polskim Stronnictwem Ludowym dzierżą berło władzy w powiecie zabierając rządy PO na tym szczeblu samorządu terytorialnego. Porażka polityczna kogoś zabolała więc trzeba się odegrać w myśl zasady z poprzedniego systemu - kto nie jest z nami ten jest przeciwko nam. W dodatku skoro klub ma możnego sponsora (który z nami wygrał, a co za tym idzie jest naszym politycznym wrogiem) to go stać na zapłacenie tej horrendalnej sumy, a jeśli nie zapłaci to trudno. My (miasto) zaoszczędzimy na dotacji na ten drogi i nudny sport, a kibice zapomną i będą patrzeć jak się Piła rozwija pod względem kulturalnym i wizerunkowym. Tylko, że kibice w Pile chcą sportu. Chcą żużla. Świadczą o tym różne badania. Piła jest miastem z długą historią żużlową. Nikt w mieście nie wyobraża sobie, aby mogło tego zabraknąć. Wiele osób zagłosowało w wyborach samorządowych na pana Głowskiego, bo zawsze wspierał pilski sport i myśleli, że tak będzie dalej. Jak widać wielu się pomyliło. Wielu już nie popełni tego błędu. Tylko, że mądry Polak po szkodzie.
Miasto nie widzi nic złego w tym, że czynsz został podniesiony, bowiem oferuje klubom pieniądze na promocję miasta. Sęk w tym, że przetarg będzie ogłoszony na początku roku i nikt nie zagwarantuje Victorii, że dostanie ona te pieniądze. Nawet jeśli klub otrzyma 300000 złotych to będzie musiał w całości zwrócić je do kasy miasta. Więc jaki sens przyznawania dotacji skoro wraca ona w całości tam skąd przyszła? Gdzie tu normalność? Gdzie tu logika? Jedyny sens jest taki, że księgowa Urzędu Miasta będzie miała, co robić.
Prawdziwego sportowca poznaje się po tym, że potrafi pogodzić się z porażką. Politycy chyba nie potrafią i efekty tego widać na załączonym obrazku. A szkoda, bo sport jest najlepszą promocją dla miasta, a co za tym idzie dla jego rajców, którzy powinni grać w jednej drużynie ze sportowcami z ich miasta. Nie wszyscy to jednak widzą i wolą rzucać kłody pod nogi niszcząc coś, co kocha wielu.
Tekst opublikowany również na speedway.info.pl
P.S. Nigdy nie zginie. Polonia nigdy nie zginie! A panowie politycy, panowie działacze. Zostawcie honory w domu i zróbcie coś do cholery wspólnie dla miasta i dla sportu. Ten region. Piła. Zasługuje na żużel na najwyższym poziomie! Ktoś wątpi?
wtorek, 14 października 2014
Praca nad sobą
Żaden człowiek nie jest idealny. Ba, każdemu z nas daleko do ideału. Każdy ma wiele wad, ale trzeba je eliminować albo redukować do minimum. Bardzo trudne zadanie, ale czy niewykonalne?
Urodziliśmy się niedoskonali. Nie umieliśmy chodzić, mówić, pisać, czytać czy robić do siusiu do nocniczka. Musieliśmy się tego najzwyczajniej w świecie po prostu nauczyć. Musieliśmy pracować nad sobą. Z większą lub jeszcze większą pomocą rodziców, dziadków czy opiekunów nam się to udało. Takie błahostki a naprawdę wymagały od nas wiele poświęcenia X lat temu. Z czasem jednak człowiek zaczyna dostrzegać w sobie wiele niedoskonałości, które go męczą i które chciałby wyeliminować ze swojego codziennego życia. Więc coś do cholery wypadałoby z tym zrobić! Trzeba zacząć pracować nad sobą i nad swoim charakterem! Weźmy za przykład chociażby nasze lenistwo i niechęć do wstawania czy sprzątania. Będziemy leniwi, nie wstaniemy raz, drugi, trzeci do pracy i nas wywalą. Nie posprzątamy przez pól roku to nas zjedzą myszy. Idąc dalej, każdy z nas jest inny i każdy z nas ma swoją piętę Achillesa w swoim charakterze, która męczy innych, a także z czasem zaczyna męczyć nas samych. Jeden jest leniwy, drugi nieuczciwy, trzeci kłamie, czwarty jest nieufny, piąty szydzi z innych, szósty zazdrości i można tak wymieniać przykładów bez końca.
Jeśli się coś takiego dostrzeże (co jest trudne w egoistycznym świecie) to trzeba się za to jak najszybciej wziąć i próbować to wyeliminować. Wszystko żeby nam i innym było łatwiej. Tylko to nie takie łatwe. Ciężko jest zmienić swój charakter i swoje podejście. Jeśli człowiek ma coś zakodowane w swojej głowie i w swoim myśleniu to prawie nie ma bata, aby to zmienić. Jednak z drugiej strony nie ma rzeczy niemożliwych. Gdy już ktoś z nas zauważy, że przez swoje zadufanie, swój ciężki charakter i swoją najzwyczajniejszą w świecie ludzką słabość coś traci i mu z tym ciężko to jest nadzieja. Tylko potrzeba ogromnego zaparcia, ogromnych chęci i wiele cierpliwości do samego siebie. Ważne żeby tylko na chęciach się nie skończyło.
Każdy z nas ma życie w swoich rękach. Jeśli nie my będziemy pracować nad samym sobą to nikt inny za nas tego nie zrobi. Wszystko zależy od Ciebie. Nigdy nie jest za późno, aby próbować się naprawić i coś zmienić w swoim życiu na lepsze.
Peace!
P.S. Skoro nasi piłkarze potrafią czasami wziąć się za siebie i wyeliminować swoje błędy to Ty także potrafisz :)
Urodziliśmy się niedoskonali. Nie umieliśmy chodzić, mówić, pisać, czytać czy robić do siusiu do nocniczka. Musieliśmy się tego najzwyczajniej w świecie po prostu nauczyć. Musieliśmy pracować nad sobą. Z większą lub jeszcze większą pomocą rodziców, dziadków czy opiekunów nam się to udało. Takie błahostki a naprawdę wymagały od nas wiele poświęcenia X lat temu. Z czasem jednak człowiek zaczyna dostrzegać w sobie wiele niedoskonałości, które go męczą i które chciałby wyeliminować ze swojego codziennego życia. Więc coś do cholery wypadałoby z tym zrobić! Trzeba zacząć pracować nad sobą i nad swoim charakterem! Weźmy za przykład chociażby nasze lenistwo i niechęć do wstawania czy sprzątania. Będziemy leniwi, nie wstaniemy raz, drugi, trzeci do pracy i nas wywalą. Nie posprzątamy przez pól roku to nas zjedzą myszy. Idąc dalej, każdy z nas jest inny i każdy z nas ma swoją piętę Achillesa w swoim charakterze, która męczy innych, a także z czasem zaczyna męczyć nas samych. Jeden jest leniwy, drugi nieuczciwy, trzeci kłamie, czwarty jest nieufny, piąty szydzi z innych, szósty zazdrości i można tak wymieniać przykładów bez końca.
Jeśli się coś takiego dostrzeże (co jest trudne w egoistycznym świecie) to trzeba się za to jak najszybciej wziąć i próbować to wyeliminować. Wszystko żeby nam i innym było łatwiej. Tylko to nie takie łatwe. Ciężko jest zmienić swój charakter i swoje podejście. Jeśli człowiek ma coś zakodowane w swojej głowie i w swoim myśleniu to prawie nie ma bata, aby to zmienić. Jednak z drugiej strony nie ma rzeczy niemożliwych. Gdy już ktoś z nas zauważy, że przez swoje zadufanie, swój ciężki charakter i swoją najzwyczajniejszą w świecie ludzką słabość coś traci i mu z tym ciężko to jest nadzieja. Tylko potrzeba ogromnego zaparcia, ogromnych chęci i wiele cierpliwości do samego siebie. Ważne żeby tylko na chęciach się nie skończyło.
Każdy z nas ma życie w swoich rękach. Jeśli nie my będziemy pracować nad samym sobą to nikt inny za nas tego nie zrobi. Wszystko zależy od Ciebie. Nigdy nie jest za późno, aby próbować się naprawić i coś zmienić w swoim życiu na lepsze.
Peace!
P.S. Skoro nasi piłkarze potrafią czasami wziąć się za siebie i wyeliminować swoje błędy to Ty także potrafisz :)
sobota, 4 października 2014
Pieprzony czy niepieprzony idealizm?
Naszło mnie ostatnio takie pytanie czy dobrze jest być idealistą czy też nie. Jednak chyba nie ma na to pytanie jednoznacznej odpowiedzi.
Idealista to marzyciel. Człowiek, który chce, aby było idealnie. Wiadomo, że tak nigdy nie będzie i można nieźle się przejechać na swoich poglądach i ideach. Taka sytuacja, ale za to jaka prawdziwa. Chyba nikt z nas nie chce obrywać za swoje "idealne" marzenia? No ale co zrobić kiedy człowiek ma już taki charakter, że zawsze chce jak najlepiej i zawsze chce iść według swojego scenariusza? No nic. Trzeba nauczyć się z tym żyć i wdrażać wszystko, co się ma zaplanowane w życie. Nawet jeśli ma być to w myśl zasady "per aspera ad astra". Zawsze na końcu czekają nas jakieś gwiazdy :)
A może jednak idealizm nie jest taki zły? Człowiek zawsze ma plan na siebie i na życie. Wie doskonale czego chce i będzie do tego dążył? No nie jest zły, ale trzeba nauczyć się z nim żyć w zgodzie. A to już nie jest takie łatwe.. O ironio.. Tak się zatoczyło koło, błędne koło. #Jak żyć panie premierze? Oj przepraszam.. Pani Premier? Premiero? Skoro była Pani Ministra to może musi być Pani Premiera? :) Jak zwał tak zwał, ale polityka chociaż potrafi człowieka rozbawić. :D
Wracają do sedna sprawy, to czy Twoje idealizowanie świata jest pieprzone czy też nie zależy tylko od Ciebie i od tego jak podchodzisz do wielu spraw. Amen i basta.
https://www.youtube.com/watch?v=RjzujFoWxY8
Idealista to marzyciel. Człowiek, który chce, aby było idealnie. Wiadomo, że tak nigdy nie będzie i można nieźle się przejechać na swoich poglądach i ideach. Taka sytuacja, ale za to jaka prawdziwa. Chyba nikt z nas nie chce obrywać za swoje "idealne" marzenia? No ale co zrobić kiedy człowiek ma już taki charakter, że zawsze chce jak najlepiej i zawsze chce iść według swojego scenariusza? No nic. Trzeba nauczyć się z tym żyć i wdrażać wszystko, co się ma zaplanowane w życie. Nawet jeśli ma być to w myśl zasady "per aspera ad astra". Zawsze na końcu czekają nas jakieś gwiazdy :)
A może jednak idealizm nie jest taki zły? Człowiek zawsze ma plan na siebie i na życie. Wie doskonale czego chce i będzie do tego dążył? No nie jest zły, ale trzeba nauczyć się z nim żyć w zgodzie. A to już nie jest takie łatwe.. O ironio.. Tak się zatoczyło koło, błędne koło. #Jak żyć panie premierze? Oj przepraszam.. Pani Premier? Premiero? Skoro była Pani Ministra to może musi być Pani Premiera? :) Jak zwał tak zwał, ale polityka chociaż potrafi człowieka rozbawić. :D
Wracają do sedna sprawy, to czy Twoje idealizowanie świata jest pieprzone czy też nie zależy tylko od Ciebie i od tego jak podchodzisz do wielu spraw. Amen i basta.
https://www.youtube.com/watch?v=RjzujFoWxY8
piątek, 19 września 2014
Błędy
Błędy - kto z nas ich nie robi? Robimy większe, mniejsze, ale robimy i nie ma na to rady. Jedynie można ograniczyć ich ilość i wyciągać z nich odpowiednie wnioski. Czy to jednak takie łatwe?
Od początku istnienia człowiek popełnia błędy. Taka już jego natura. Nikt nie jest nieomylny. Nikt nie jest idealny. Nawet jakbyś za wszelką cenę chciał ich uniknąć to nie ma na to szans. Małe błędy to taki pikuś, bo można je szybko skorygować czy naprawić niczym najprostszą domową usterkę. Gorzej z poważniejszymi błędami. Tutaj pojawia się większy problem. Uderzenie samochodem w drzewo to duży błąd i tego już się nie naprawi. Można jedynie na przyszłość mieć sporą nauczkę. No i właśnie o to chodzi, aby wyciągać wnioski na przyszłość. Kiedy już raz człowiek popełni jakiś błąd to jeśli mu na czymś zależy to drugi raz już go nie popełni. Proste.. Jednak najpierw trzeba spróbować naprawić błąd, a to nie jest już takie łatwe. Szczerze mówiąc bardzo trudne, ale dla chcącego nic trudnego. Tak mówią!
Błędy bolą. Błędy powinny uczyć. Trzeba starać się popełniać ich jak najmniej, a z popełnionych wyciągać pozytywną naukę...
P.S. Straszne lanie wody dzisiaj. Wyszedłem w wprawy. Peace!
wtorek, 12 sierpnia 2014
Uparty jak osioł
Jeśli miałbym porównywać człowieka z jakimś zwierzęciem to właśnie byłby to osioł. Człowiek, który chce coś osiągnąć i zrealizować swoje marzenia i plany musi być mieć coś z osła, jednak nie zawsze to jest miłe dla innych, a także dla nas samych.
Mama Ci mówiła w dzieciństwie, że jesteś uparty jak osioł? Pewnie chciałeś dostać jakąś zabawkę, a Ci jej nie kupili albo nie chciałeś się na coś zgodzić. To dobrze świadczyło o Tobie od samego urodzenia, bowiem miałeś własne zdanie i poglądy. Zawsze chciałeś zrobić wszystko po swojemu najlepiej jak potrafisz. Jednak wtedy nam się obrywało. Rodzice tylko potrafili na Ciebie nakrzyczeć, że się upieramy po gówniarsku. Może i mieli rację, ale my musimy też mieć swoją rację i jej bronić. Jeśli człowiekowi na czymś zależy bardzo mocno to zawsze będzie bronił swoich argumentów i zawsze będzie dążył do tego, aby osiągnąć swój cel. Nawet jeśli w opinii wielu ten cel jest mało realny. Tak to już bywa, że to czego najbardziej pragniemy jest zawsze bardzo trudne do osiągnięcia, ale nie jest nierealne!
Twoje uparcie jednak może przysporzyć Tobie i Twoim bliskim problemów, którzy mogą nie akceptować Twoich upartych poglądów. Jedyne co pozostaje upartemu człowiekowi w takiej sytuacji to starać im się przetłumaczyć na spokojnie swoje argumenty i liczyć na aprobatę. Bardzo trudne zadanie, ale dobra gadka jest w stanie wiele zmienić. Wiadomo, że nie od razu.
Nawet jeśli z czasem stwierdzisz, że to na co się tak upierałeś to był błąd to nie możesz mieć do siebie pretensji, że nie spróbowałeś. Nie możesz nic sobie zarzucić. Zrobiłeś to, co chciałeś. Może następnym razem podejmiesz inną decyzję? Albo z tej wyciągniesz wnioski i będziesz mniej uparty? Kto wie.. Ważne żeby w życiu nic nie żałować!
Jesteś osiołkiem? To dobrze. To znaczy, że jesteś coś warty i jesteś pewny swoich planów i założeń. Realizuj je, przecież nie ma rzeczy niemożliwych.
Mama Ci mówiła w dzieciństwie, że jesteś uparty jak osioł? Pewnie chciałeś dostać jakąś zabawkę, a Ci jej nie kupili albo nie chciałeś się na coś zgodzić. To dobrze świadczyło o Tobie od samego urodzenia, bowiem miałeś własne zdanie i poglądy. Zawsze chciałeś zrobić wszystko po swojemu najlepiej jak potrafisz. Jednak wtedy nam się obrywało. Rodzice tylko potrafili na Ciebie nakrzyczeć, że się upieramy po gówniarsku. Może i mieli rację, ale my musimy też mieć swoją rację i jej bronić. Jeśli człowiekowi na czymś zależy bardzo mocno to zawsze będzie bronił swoich argumentów i zawsze będzie dążył do tego, aby osiągnąć swój cel. Nawet jeśli w opinii wielu ten cel jest mało realny. Tak to już bywa, że to czego najbardziej pragniemy jest zawsze bardzo trudne do osiągnięcia, ale nie jest nierealne!
Twoje uparcie jednak może przysporzyć Tobie i Twoim bliskim problemów, którzy mogą nie akceptować Twoich upartych poglądów. Jedyne co pozostaje upartemu człowiekowi w takiej sytuacji to starać im się przetłumaczyć na spokojnie swoje argumenty i liczyć na aprobatę. Bardzo trudne zadanie, ale dobra gadka jest w stanie wiele zmienić. Wiadomo, że nie od razu.
Nawet jeśli z czasem stwierdzisz, że to na co się tak upierałeś to był błąd to nie możesz mieć do siebie pretensji, że nie spróbowałeś. Nie możesz nic sobie zarzucić. Zrobiłeś to, co chciałeś. Może następnym razem podejmiesz inną decyzję? Albo z tej wyciągniesz wnioski i będziesz mniej uparty? Kto wie.. Ważne żeby w życiu nic nie żałować!
Jesteś osiołkiem? To dobrze. To znaczy, że jesteś coś warty i jesteś pewny swoich planów i założeń. Realizuj je, przecież nie ma rzeczy niemożliwych.
czwartek, 7 sierpnia 2014
Do celu
Jak to mawiał Leo Beenhakker- step by step. Jemu małymi kroczkami udało się doprowadzić Polską reprezentację do finałów EURO 2008, ale nie o tym dzisiaj. Zasada małych kroków jest starą i najbardziej sprawdzoną metodą dochodzenia do postawionych sobie celów. Zgadza się?
Człowiek gdy stawia sobie małe cele to zawsze ma większą szanse zrealizować ten cel niż jakby to był ogromny cel machnięty za jednym zamachem. Dlaczego? No bo łatwiej jest zrobić najpierw coś małego, aby potem zbudować coś wielkiego. Budując dom zawsze trzeba postawić solidne fundamenty. Solidne to nie znaczy, że ogromne. Solidne to znaczy, że są dokładnie wykonane z bardzo dobrego materiału. Tak samo jest z celami życiowymi. Najpierw robimy coś małego i to kończymy, a następnie zabieramy się za kolejną rzecz i tak budujemy krok po kroku. Nie ma co rzucać się od razu na głęboką wodę, bo jak raz się utopimy to już drugiej szansy raczej nie będzie. Idziemy swoją drogą do wyznaczonego celu. Do wyznaczonych planów i marzeń.
Czy umiecie postawić sobie cel życiowy i go skrupulatnie realizować każdego dnia? Jeśli tak to ogromny szacunek dla Was. Jesteście wytrwali i wiecie czego chcecie, a chyba o to w życiu chodzi, żeby wiedzieć czego się chce, co się chce osiągnąć i dążyć do tego ze wszystkich sił. Ja osobiście już dawno temu wyznaczyłem sobie życiowe cele. Zarówno te prywatne, a przede wszystkim zawodowe. I tak dążę krok po kroku, aby dojść tam gdzie sobie założyłem. Dojść na swój szczyt. Każdy z nas ma inny szczyt. Jeden chce wejść na K2, a drugiemu wystarczy Gubałówka. To już zależy od naszej mentalności, chęci i samozaparcia w realizacji celów.
Jeśli ktoś się z Was śmieje i z waszych celów to po prostu olejcie to. Wy przynajmniej macie jakiś cel i marzenia. Pokażcie sobie i innym, że potraficie zrealizować to, co sobie założyliście. Bo jak nie my to kto? W końcu człowiek bez marzeń to człowiek niespełniony, a marzenia są po to, aby je realizować :)
https://www.youtube.com/watch?v=S6YtIrwWOzA
Człowiek gdy stawia sobie małe cele to zawsze ma większą szanse zrealizować ten cel niż jakby to był ogromny cel machnięty za jednym zamachem. Dlaczego? No bo łatwiej jest zrobić najpierw coś małego, aby potem zbudować coś wielkiego. Budując dom zawsze trzeba postawić solidne fundamenty. Solidne to nie znaczy, że ogromne. Solidne to znaczy, że są dokładnie wykonane z bardzo dobrego materiału. Tak samo jest z celami życiowymi. Najpierw robimy coś małego i to kończymy, a następnie zabieramy się za kolejną rzecz i tak budujemy krok po kroku. Nie ma co rzucać się od razu na głęboką wodę, bo jak raz się utopimy to już drugiej szansy raczej nie będzie. Idziemy swoją drogą do wyznaczonego celu. Do wyznaczonych planów i marzeń.
Czy umiecie postawić sobie cel życiowy i go skrupulatnie realizować każdego dnia? Jeśli tak to ogromny szacunek dla Was. Jesteście wytrwali i wiecie czego chcecie, a chyba o to w życiu chodzi, żeby wiedzieć czego się chce, co się chce osiągnąć i dążyć do tego ze wszystkich sił. Ja osobiście już dawno temu wyznaczyłem sobie życiowe cele. Zarówno te prywatne, a przede wszystkim zawodowe. I tak dążę krok po kroku, aby dojść tam gdzie sobie założyłem. Dojść na swój szczyt. Każdy z nas ma inny szczyt. Jeden chce wejść na K2, a drugiemu wystarczy Gubałówka. To już zależy od naszej mentalności, chęci i samozaparcia w realizacji celów.
Jeśli ktoś się z Was śmieje i z waszych celów to po prostu olejcie to. Wy przynajmniej macie jakiś cel i marzenia. Pokażcie sobie i innym, że potraficie zrealizować to, co sobie założyliście. Bo jak nie my to kto? W końcu człowiek bez marzeń to człowiek niespełniony, a marzenia są po to, aby je realizować :)
https://www.youtube.com/watch?v=S6YtIrwWOzA
środa, 6 sierpnia 2014
Trudna przyjaźń
Ostatniego wieczora naszła mnie wewnętrzna rozkmina nad tym czym jest trudna przyjaźń, jak ona się objawia i skąd się bierze. No i jak sobie radzić w takiej sytuacji.
Trudna przyjaźń to po prostu przyjaźń po przejściach i wielu różnych przygodach mniej lub bardziej miłych. Trudna przyjaźń to znajomość, w której się wiele wydarzyło i wydarzyć może. Trudna przyjaźń to znajomość bardzo bliska, a jednocześnie bardzo daleka.
W pewnym sensie można zamiennie używać stwierdzenia "trudna przyjaźń" z "przyjaźń damsko-męska". Dlaczego? Bo męska przyjaźń nie jest na pewno trudna. Facetom jak coś się nie podoba to strzelą sobie po pysku, a potem razem pójdą na piwo i po problemie. Co do kobiecej przyjaźni to trochę bardziej skomplikowane więc nie chce w to się zagłębiać tym razem.
Wracając do sedna sprawy... Na początek należy sobie zadać pytanie czy istnieje przyjaźń damsko- męska. Moim zdaniem istnieje, ale do pewnego czasu. Mianowicie do czasu kiedy oboje ludzi minie granicę między przyjaźnią, a czymś więcej. (tu już należy odpowiedzieć sobie dlaczego doszło do takiej sytuacji, a powodów za wiele nie ma). No dobra... ale ktoś może zadać pytanie, co to ma wspólnego z trudną przyjaźnią. Ano ma wiele! Przede wszystkim w przypadku kiedy w grę wchodzą wyższe uczucia, a człowiek nie chce niszczyć przyjaźni albo nie ma szans na nic więcej. Coś człowiek chce, ale się boi. Z jednej strony ma wiele do stracenia, ale z drugiej co mu szkodzi zaryzykować? Jeden nie chce krzywdzić drugiej osoby i po prostu woli się odsunąć w cień, a drugi wręcz przeciwnie. Wiem, wiem - chuj, dupa i kamieni kupa, cytując klasyka. Tylko jak to wszystko pogodzić i poukładać w swojej głowie? Cholernie trudno. Najprościej byłoby udawać, że nic się nie stało, jest cacy i normalnie bajka, ale tak się po prostu najzwyczajniej w świecie nie zawsze udaje. Więc jak żyć? Ja bym stwierdził, że należy czynić to, co mówi Ci serce. Tylko, że serce jest szalone. A rozum? Nie każdy ma mądry rozum. Sytuacja patowa.
Czy da się uniknąć takiej sytuacji? Oczywiście. Trzeba nie mieć uczuć i po problemie. Inaczej prędzej czy później przynajmniej raz w życiu spotka człowieka taka sytuacja i basta.
Do trudnej przyjaźni potrzeba wiele cierpliwości i samozaparcia. Zdarza się, że dwie strony chcą żyć w takiej rzeczywistości, ale należy pamiętać, że to bardzo wymagająca rzeczywistość i szybko przekroczyć można granicę w jedną jak i w drugą stronę... Dosłownie można wejść na szczyt jak i z niego spaść w otchłań. Decyzja należy do nas samych.
Peace! :)
Klasyka na zakończenie:
https://www.youtube.com/watch?v=Q-03ePM1GM8
Trudna przyjaźń to po prostu przyjaźń po przejściach i wielu różnych przygodach mniej lub bardziej miłych. Trudna przyjaźń to znajomość, w której się wiele wydarzyło i wydarzyć może. Trudna przyjaźń to znajomość bardzo bliska, a jednocześnie bardzo daleka.
W pewnym sensie można zamiennie używać stwierdzenia "trudna przyjaźń" z "przyjaźń damsko-męska". Dlaczego? Bo męska przyjaźń nie jest na pewno trudna. Facetom jak coś się nie podoba to strzelą sobie po pysku, a potem razem pójdą na piwo i po problemie. Co do kobiecej przyjaźni to trochę bardziej skomplikowane więc nie chce w to się zagłębiać tym razem.
Wracając do sedna sprawy... Na początek należy sobie zadać pytanie czy istnieje przyjaźń damsko- męska. Moim zdaniem istnieje, ale do pewnego czasu. Mianowicie do czasu kiedy oboje ludzi minie granicę między przyjaźnią, a czymś więcej. (tu już należy odpowiedzieć sobie dlaczego doszło do takiej sytuacji, a powodów za wiele nie ma). No dobra... ale ktoś może zadać pytanie, co to ma wspólnego z trudną przyjaźnią. Ano ma wiele! Przede wszystkim w przypadku kiedy w grę wchodzą wyższe uczucia, a człowiek nie chce niszczyć przyjaźni albo nie ma szans na nic więcej. Coś człowiek chce, ale się boi. Z jednej strony ma wiele do stracenia, ale z drugiej co mu szkodzi zaryzykować? Jeden nie chce krzywdzić drugiej osoby i po prostu woli się odsunąć w cień, a drugi wręcz przeciwnie. Wiem, wiem - chuj, dupa i kamieni kupa, cytując klasyka. Tylko jak to wszystko pogodzić i poukładać w swojej głowie? Cholernie trudno. Najprościej byłoby udawać, że nic się nie stało, jest cacy i normalnie bajka, ale tak się po prostu najzwyczajniej w świecie nie zawsze udaje. Więc jak żyć? Ja bym stwierdził, że należy czynić to, co mówi Ci serce. Tylko, że serce jest szalone. A rozum? Nie każdy ma mądry rozum. Sytuacja patowa.
Czy da się uniknąć takiej sytuacji? Oczywiście. Trzeba nie mieć uczuć i po problemie. Inaczej prędzej czy później przynajmniej raz w życiu spotka człowieka taka sytuacja i basta.
Do trudnej przyjaźni potrzeba wiele cierpliwości i samozaparcia. Zdarza się, że dwie strony chcą żyć w takiej rzeczywistości, ale należy pamiętać, że to bardzo wymagająca rzeczywistość i szybko przekroczyć można granicę w jedną jak i w drugą stronę... Dosłownie można wejść na szczyt jak i z niego spaść w otchłań. Decyzja należy do nas samych.
Peace! :)
Klasyka na zakończenie:
https://www.youtube.com/watch?v=Q-03ePM1GM8
czwartek, 31 lipca 2014
Nie oszukuj
Po tytule można stwierdzić, że to bardzo rozległy temat, jednak skupie się dzisiaj tylko na jednym małym aspekcie oszukiwania, a mianowicie na oszukiwaniu samego siebie. Tak, tak, dokładnie rozkminię dzisiaj to czy i dlaczego my ludzie oszukujemy samych siebie.
Po co człowiek oszukuje innych to wszyscy wiemy. Chce coś ukryć, chce aby druga osoba o czymś nie miała pojęcia. Oszukiwanie innych to odruch obronny przed dalszymi konsekwencjami. A co z oszukiwaniem samego siebie? Po co to człowiek robi ? Myślę, że chce po prostu nie dopuścić do siebie pewnych myśli, które mogą zburzyć mu świat i załamać. Przykład? Kobieta wie, że jej facet ją zdradza, ale tak bardzo go kocha (bądź jest zaślepiona), że mimo iż jej wszyscy mówią, że ma go zostawić, bo to kawał chuja to ciągle z nim jest. Oszukuje sama siebie i swój rozum. A czy oszukuje też serce? To powinna sama sobie odpowiedzieć, bo skoro oszukujesz rozum (a mózg to najważniejszy organ człowieka, w którym wszystko się zaczyna, co dobre i co złe to wiecie sami...). Przykładów jest jak na pęczki. Można się oszukiwać, że coś się w naszym życiu zmieni na lepsze, ale żeby coś się zmieniło to potrzeba ciężkiej organicznej pracy, którą mamy w dupie. Prościej siedzieć, czekać i się oszukiwać, że spadnie z nieba złoty deszcz... Jednak ludziom łatwiej oszukiwać samych siebie, bo łatwiej się przemęczyć niż zmienić samemu swoją złą rzeczywistość. Ahh przyzwyczajenie, o którym tak często pisze jest tutaj też obecne. Fuck...
Ludzie już się przyzwyczaili do oszukiwania samych siebie. Jeden uważa, że jest zajebiście mądry i zdolny, ale to tylko w jego mniemaniu, bo nikt mu tak nigdy nie powiedział. Inny uważa, że jest super piękny bądź piękna (pamiętajmy o parytetach). Normalnie mister lub miss, a w rzeczywistości wygląda jak pól dupy zza krzaka. Wygórowany poziom ego i człowiek nawet nie widzi, że oszukuje sam siebie. Taka to ludzka natura. Poziom ego wyższy od poziomu inteligencji, pewność siebie większa niż Mount Everest i efekt mamy jaki mamy.
Podsumowując większość z nas oszukuje samych siebie, bo tak łatwiej żyć w danej chwili. Ale czy łatwiej tak żyć na dłuższą metę? To już zależy od charakteru i tego, kto ile jest w stanie psychicznie wytrzymać... Konsekwencje mogą być bolesne więc warto mieć dupę ze stali.
P.S. Jak to mawia święty Łukasz ręką chu** nie oszukasz :)
piątek, 18 lipca 2014
Wspomnienie mundialu
Minęło już kilka dni od finałowego spotkania XX piłkarskich Mistrzostw Świata. Wszyscy ochłonęliśmy, wróciliśmy do szarej codzienności bez takiej ogromnej dawki futbolu. Jednak przyszła pora na małe wspomnienie tego, co się wydarzyło na boiskach Brazylii przez ostatni miesiąc.
Wszystko zaczęło się meczem otwarcia w Sao Paulo. Chyba wszyscy pamiętamy z tego jedno. Drukowanie wyniku przez japońskiego sędziego Nishimurę, który pomógł gospodarzom wygrać ten mecz. Kto wie czy gdyby nie ta pomoc to Brazylia by zakończyła turniej na fazie grupowej? Tego już się niestety nie dowiemy.
Potem przyszedł czas na powtórkę finału sprzed 4 lat z Johanesburga. Przyznam szczerze, że nie wierzyłem w Holandię. Maks, co mogli ugrać z Hiszpanami to remis w moim mniemaniu. A tutaj szok. Pogrom. 5:1 dla Oranje i szaleństwo w Amsterdamie, Rotterdamie, Hadze i innych dobrze mi znanych miastach Holandii. Ahh i ta wspaniała bramka Van Persiego. Zaczęło się cudownie.
Każdy mecz przynosił coś nieoczekiwanego i coś co zapamiętać idzie na dłuższy czas. Spotkanie Anglia- Włochy w Manaus. Wszyscy mówili, że po 30 minutach piłkarze wysiądą fizycznie i nie będą mieli czym oddychać w tej piekielnej dżungli i co? Jedno z piękniejszych i szybszych spotkań mistrzostw w Brazylii.
Potem Niemcy niszczą Portugalię, Holandia męczy się do ostatnich minut z Australią, Kangury stawiały dzielnie opór. Nastał mecz Hiszpania- Chile i wynik którego nikt by się nie spodziewał. Chilijczycy pokonali Hiszpanów 2:0 i mistrzowie świata pakowali walizki i mogli jechać do domu. Ktoś tak obstawiał? To jest miliarderem.
Włosi przegrali z Kostaryką i po świetnym meczu z Anglią tym razem ich awans się oddalił bardzo daleko. Francuzi grali świetnie. Pokonali wysoko Honduras i Szwajcarię, Mogli spokojnie myśleć o fazie pucharowej. Belgia miała być czarnym koniem. Grała brzydko, ale wygrywała mecze. Włosi przegrali z Urugwajem, który dzięki zębom Suareza awansował do 1/8 finału. Ugryzienie bedzie znakiem rozpoznawczym tego mundialu. Suarez zawsze w roli głównej. Kiedyś jego ręka dała awans Urusom do półfinału mundialu, a teraz pogryzł Chielliniego..
Faza grupowa była przepiękna. Padło mnóstwo bramek. Niemalże trzy gole na mecz, co było rekordowym osiągnięciem. Przyszedł czas na poważne granie i przegrywający odpadał.
Na dzień dobry gospodarze pomęczyli się z Chile i dopiero dzięki rzutom karnym awansowali do ćwierćfinału. Holandia po fazie grupowej wyrosła na faworyta turnieju, ale męczyła się niemiłosiernie z Meksykiem, w którym bronił ten fenomenalny Ochoa. Rzut karny w doliczonym czasie i Oranje w 1/4. Najbardziej nieoczekiwanym meczem w 1/8 finału był mecz futbolowych potęg, czyli Kostaryki z Grecją. Kostarykanie wyszli z grupy z której odpadli Włosi i Anglicy. Grecy rzutem na taśme awansowali po golu Conchity Samarasa. Lepsi w karnych okazali się latynosi i to oni osiągnęli największy sukces w historii swojej piłki nożnej awansując do czołowej ósemki świata. Potem przyszedł czas na męczarnie przyszłych finalistów owego mundialu. Niemcy walczyli z Algierią w dogrywce, którą wygrali 2:1, a Argentyńczycy pokonali Szwajcarów po przebłysku geniuszu Messiego, który podał piłkę do Di Marii, a ten strzelił gola w 118 minucie. Najlepszy swój mecz rozegrali Belgowie przeciwko USA. Pokazali jak się wyprowadza zabójcze kontrataki.
Mecze ćwierćfinałowe to niebywałe szachy ze strony każdej z drużyn. Brazylia zagrała najlepszy mecz swój przeciwko Kolumbii, która była na najlepszej drodze do medalu. Grali konsekwentnie i mieli mega gwiazdę Jamesa Rodrigueza, który zostal królem strzelców, a mógł zostać MVP. Niemcy klepnęli 1:0 Francję, a Argentyna Belgię w takim samym stosunku. Holendrzy z ogromnymi problemami pokonali Kostarykę. Dopiero rzuty karne zadecydowały, a przed nimi taktyczny majstersztyk Louisa Van Gaala. Zmiana bramkarza minutę przed końcem dogrywki. Tim Krul obronił dwa rzuty karne i został bohaterem.
Przyszedł czas na półfinały, a tam dwa światowe klasyki. Brazylia kontra Niemcy i Holandia kontra Argentyna. Miała być przysłowiowa walka na noże, ale w meczu gospodarzy z Niemcami możemy mówić o Blitzkrieg, Niemcy zmiażdżyli Brazylijczyków 1:7! Najwyższy wynik tego mundialu. Brazylia w rozpaczy. Kibice chcieli wywieźć swoich piłkarzy na stos. Drugi półfinał to piłkarskie szachy zakończone rzutami karnymi, które lepiej wykonywali Argentyńczycy.
Wielki finał. Maracana. Niemcy- Argentyna. Szybkie spotkanie, ale żadna z drużyn nie potrafiła znaleźć drogi do bramki. Dopiero w 113 minucie zmiennicy w ekipie Loewa dali gola na wagę mistrzostwa świata. Schuerrle wrzucił piłkę do Goetze i ten ucieszył 80 milionów Niemców. Czy nasi zachodni sąsiedzi zasłużyli na tytuł? Niech każdy sam odpowie sobie na to pytanie.
Kolejny mundial za 4 lata w Rosji. Dopiero za 4 lata. Już nie mogę się doczekać. Teraz wracamy do szarej codzienności. Peace! :)
P.S. Lekki hardcore obejrzeć 51 z 64 meczów, ale tak to jest jak się kocha piłkę, a takie święto jest raz na 4 lata :)
Wszystko zaczęło się meczem otwarcia w Sao Paulo. Chyba wszyscy pamiętamy z tego jedno. Drukowanie wyniku przez japońskiego sędziego Nishimurę, który pomógł gospodarzom wygrać ten mecz. Kto wie czy gdyby nie ta pomoc to Brazylia by zakończyła turniej na fazie grupowej? Tego już się niestety nie dowiemy.
Potem przyszedł czas na powtórkę finału sprzed 4 lat z Johanesburga. Przyznam szczerze, że nie wierzyłem w Holandię. Maks, co mogli ugrać z Hiszpanami to remis w moim mniemaniu. A tutaj szok. Pogrom. 5:1 dla Oranje i szaleństwo w Amsterdamie, Rotterdamie, Hadze i innych dobrze mi znanych miastach Holandii. Ahh i ta wspaniała bramka Van Persiego. Zaczęło się cudownie.
Każdy mecz przynosił coś nieoczekiwanego i coś co zapamiętać idzie na dłuższy czas. Spotkanie Anglia- Włochy w Manaus. Wszyscy mówili, że po 30 minutach piłkarze wysiądą fizycznie i nie będą mieli czym oddychać w tej piekielnej dżungli i co? Jedno z piękniejszych i szybszych spotkań mistrzostw w Brazylii.
Potem Niemcy niszczą Portugalię, Holandia męczy się do ostatnich minut z Australią, Kangury stawiały dzielnie opór. Nastał mecz Hiszpania- Chile i wynik którego nikt by się nie spodziewał. Chilijczycy pokonali Hiszpanów 2:0 i mistrzowie świata pakowali walizki i mogli jechać do domu. Ktoś tak obstawiał? To jest miliarderem.
Włosi przegrali z Kostaryką i po świetnym meczu z Anglią tym razem ich awans się oddalił bardzo daleko. Francuzi grali świetnie. Pokonali wysoko Honduras i Szwajcarię, Mogli spokojnie myśleć o fazie pucharowej. Belgia miała być czarnym koniem. Grała brzydko, ale wygrywała mecze. Włosi przegrali z Urugwajem, który dzięki zębom Suareza awansował do 1/8 finału. Ugryzienie bedzie znakiem rozpoznawczym tego mundialu. Suarez zawsze w roli głównej. Kiedyś jego ręka dała awans Urusom do półfinału mundialu, a teraz pogryzł Chielliniego..
Faza grupowa była przepiękna. Padło mnóstwo bramek. Niemalże trzy gole na mecz, co było rekordowym osiągnięciem. Przyszedł czas na poważne granie i przegrywający odpadał.
Na dzień dobry gospodarze pomęczyli się z Chile i dopiero dzięki rzutom karnym awansowali do ćwierćfinału. Holandia po fazie grupowej wyrosła na faworyta turnieju, ale męczyła się niemiłosiernie z Meksykiem, w którym bronił ten fenomenalny Ochoa. Rzut karny w doliczonym czasie i Oranje w 1/4. Najbardziej nieoczekiwanym meczem w 1/8 finału był mecz futbolowych potęg, czyli Kostaryki z Grecją. Kostarykanie wyszli z grupy z której odpadli Włosi i Anglicy. Grecy rzutem na taśme awansowali po golu Conchity Samarasa. Lepsi w karnych okazali się latynosi i to oni osiągnęli największy sukces w historii swojej piłki nożnej awansując do czołowej ósemki świata. Potem przyszedł czas na męczarnie przyszłych finalistów owego mundialu. Niemcy walczyli z Algierią w dogrywce, którą wygrali 2:1, a Argentyńczycy pokonali Szwajcarów po przebłysku geniuszu Messiego, który podał piłkę do Di Marii, a ten strzelił gola w 118 minucie. Najlepszy swój mecz rozegrali Belgowie przeciwko USA. Pokazali jak się wyprowadza zabójcze kontrataki.
Mecze ćwierćfinałowe to niebywałe szachy ze strony każdej z drużyn. Brazylia zagrała najlepszy mecz swój przeciwko Kolumbii, która była na najlepszej drodze do medalu. Grali konsekwentnie i mieli mega gwiazdę Jamesa Rodrigueza, który zostal królem strzelców, a mógł zostać MVP. Niemcy klepnęli 1:0 Francję, a Argentyna Belgię w takim samym stosunku. Holendrzy z ogromnymi problemami pokonali Kostarykę. Dopiero rzuty karne zadecydowały, a przed nimi taktyczny majstersztyk Louisa Van Gaala. Zmiana bramkarza minutę przed końcem dogrywki. Tim Krul obronił dwa rzuty karne i został bohaterem.
Przyszedł czas na półfinały, a tam dwa światowe klasyki. Brazylia kontra Niemcy i Holandia kontra Argentyna. Miała być przysłowiowa walka na noże, ale w meczu gospodarzy z Niemcami możemy mówić o Blitzkrieg, Niemcy zmiażdżyli Brazylijczyków 1:7! Najwyższy wynik tego mundialu. Brazylia w rozpaczy. Kibice chcieli wywieźć swoich piłkarzy na stos. Drugi półfinał to piłkarskie szachy zakończone rzutami karnymi, które lepiej wykonywali Argentyńczycy.
Wielki finał. Maracana. Niemcy- Argentyna. Szybkie spotkanie, ale żadna z drużyn nie potrafiła znaleźć drogi do bramki. Dopiero w 113 minucie zmiennicy w ekipie Loewa dali gola na wagę mistrzostwa świata. Schuerrle wrzucił piłkę do Goetze i ten ucieszył 80 milionów Niemców. Czy nasi zachodni sąsiedzi zasłużyli na tytuł? Niech każdy sam odpowie sobie na to pytanie.
Kolejny mundial za 4 lata w Rosji. Dopiero za 4 lata. Już nie mogę się doczekać. Teraz wracamy do szarej codzienności. Peace! :)
P.S. Lekki hardcore obejrzeć 51 z 64 meczów, ale tak to jest jak się kocha piłkę, a takie święto jest raz na 4 lata :)
poniedziałek, 30 czerwca 2014
Sytuacja bez wyjścia
Każdy z nas pewnie znalazł się kiedyś w takiej sytuacji, z której nie było wyjścia. Po prostu za żadne skarby nie byliśmy w stanie nic zrobić, żeby rozwiązać jakiś problem. I co wtedy? Jak żyć?
Sytuację bez wyjścia można opisać w łatwy sposób. Wyobraźmy sobie, że ktoś nas zamknął w ciemnym pokoju i zamurował drzwi oraz okna. Co wtedy? Czekamy aż ktoś po nas przyjdzie czy może bijemy głową w mur? Co nam się lepiej będzie opłacało? Czy lepiej czekać bez wody na pomoc i umierać powoli czy też może bić tak mocno w ścianę aż ona pęknie albo my padniemy? Każdy ma swój sposób na taką sytuację. Leniwi, mało odważni albo rozsądni wybiorą te pierwszą opcję i będą myśleć oraz czekać. Pracowici, odważni i szaleńcy wybiorą te drugą. To już zależy od nas samych i od naszego charakteru, którą drogą pójdziemy. Wolna Amerykanka, jak kto woli.
Sytuacja bez wyjścia ma w sobie jakiś swój tragizm. Nic nie można zrobić choć bardzo byśmy chcieli. Albo czego nie zrobimy to będzie zawsze źle. Co z tym począć? Jeden się odsunie i rzuci wszystko w pizdu, żeby nie wchodzić w te sytuację, a drugi wejdzie w to bagno i z pewnością wpadnie w nie głęboko żyjąc jednak nadzieją, że to jest płytki zbiornik.
Niestety często jest tak, że sami sobie stwarzamy ową sytuację. Sami do niej doprowadzamy. Nawet jeśli tego nie chcieliśmy to po prostu to "jakoś tak samo wyszło". Po prostu nieświadomie się w coś wkopaliśmy i wyszły takie chocki klocki. Ciężko przewidzieć kiedy taka sytuacja będzie miała miejsce i nawet taki strateg jak Napoleon nie byłby w stanie uniknąć takich sytuacji.
Jeśli jednak już ktoś z nas doprowadził do takiej sytuacji to niech znajdzie jak najszybciej wyjście. Wyjście na miarę swoich możliwości rzecz jasna. Niech będzie Napoleonem. Byleby tylko to nie było jego Waterloo...
Peace!
Sytuację bez wyjścia można opisać w łatwy sposób. Wyobraźmy sobie, że ktoś nas zamknął w ciemnym pokoju i zamurował drzwi oraz okna. Co wtedy? Czekamy aż ktoś po nas przyjdzie czy może bijemy głową w mur? Co nam się lepiej będzie opłacało? Czy lepiej czekać bez wody na pomoc i umierać powoli czy też może bić tak mocno w ścianę aż ona pęknie albo my padniemy? Każdy ma swój sposób na taką sytuację. Leniwi, mało odważni albo rozsądni wybiorą te pierwszą opcję i będą myśleć oraz czekać. Pracowici, odważni i szaleńcy wybiorą te drugą. To już zależy od nas samych i od naszego charakteru, którą drogą pójdziemy. Wolna Amerykanka, jak kto woli.
Sytuacja bez wyjścia ma w sobie jakiś swój tragizm. Nic nie można zrobić choć bardzo byśmy chcieli. Albo czego nie zrobimy to będzie zawsze źle. Co z tym począć? Jeden się odsunie i rzuci wszystko w pizdu, żeby nie wchodzić w te sytuację, a drugi wejdzie w to bagno i z pewnością wpadnie w nie głęboko żyjąc jednak nadzieją, że to jest płytki zbiornik.
Niestety często jest tak, że sami sobie stwarzamy ową sytuację. Sami do niej doprowadzamy. Nawet jeśli tego nie chcieliśmy to po prostu to "jakoś tak samo wyszło". Po prostu nieświadomie się w coś wkopaliśmy i wyszły takie chocki klocki. Ciężko przewidzieć kiedy taka sytuacja będzie miała miejsce i nawet taki strateg jak Napoleon nie byłby w stanie uniknąć takich sytuacji.
Jeśli jednak już ktoś z nas doprowadził do takiej sytuacji to niech znajdzie jak najszybciej wyjście. Wyjście na miarę swoich możliwości rzecz jasna. Niech będzie Napoleonem. Byleby tylko to nie było jego Waterloo...
Peace!
czwartek, 19 czerwca 2014
Polityczna kpina
Państwo demokratyczne zapewnia swoim mediom podstawową wolność jaką jest wolność słowa. Polska od 25 lat jest wolnym krajem więc powinna istnieć owa wolność prawda? Nic bardziej mylnego! To tylko zapis w ustawie, którą opcja rządząca się chętnie podetrze.
Jak wyjaśnić można wejście prokuratury, ABW i policji do redakcji Tygodnika Wprost? Tego nie da się wytłumaczyć. Bo co? Bo panowie funkcjonariusze chcieli nagrania kompromitujące rząd? Za późno. Mleko się rozlało już wcześniej. W poniedziałek opublikowane zostały pierwsze rozmowy, a w kolejny będą następne, chyba że.... No właśnie, chyba że państwo przechwyci taśmy i pozbędzie się dowodów (zbrodni?). Więc po to udali się panowie podwładni premiera, aby wywrzeć presję na dziennikarzach, którzy zdecydowali się upublicznić materiały. Mówi się dziennikarz to hiena, ale nie jeśli chodzi o politykę. Tutaj nie podda się żadnym naciskom. Zresztą jakim prawem mieliby przekazać prokuraturze materiały skoro nie ma w tej sprawie wyroku niezawisłego sądu? Wyraźnie w kodeksie jest napisane, że nie można ujawniać informatora bez jego zgody. Amen i basta. Chociaż niektórzy tego nie rozumieją i woleli przeprowadzić zamach (słowo popularne w naszym kraju) na wolność słowa.
Nie mogę pojąć jakim prawem panowie z ABW dopuścili się użycia siły wobec naczelnego Wprostu. Przecież to są metody z poprzedniego ustroju, a także takie które są stosowane u naszych wschodnich sąsiadów. Amerykańskie gazety już przyrównały nasz kraj do Białorusi. Cholera. W jakim ja kraju żyje? W Polsce czy Białorusi? Może cofnijmy się do PRL-u. Wprowadźmy godzinę policyjną, Służby Bezpieczeństwa i wojsko na ulicę. Będziemy pałować wszystkich zgodnie z zasadą, kto nie jest z nami ten jest przeciwko nam. Bo skoro dziennikarze, których zadaniem jest przekazywanie prawdziwych i rzetelnych informacji, aby ludność miała świadomość tego jaki mamy burdel w kraju dostają po mordzie to czemu by tak wszystkich w opozycji do rządu nie dojechać?
W oczekiwaniu na pacyfikację można jednak podjąć kroki, aby jej zapobiec. Tylko jakie? Od upublicznienia pierwszych taśm w tygodniku odbyły się dwie konferencje premiera. Na jednej i drugiej odwracał on kota ogonem, żeby nie powiedzieć, że całą dupą. Najpierw odniósł się do brzydkiego słownictwa używanego w tych nagraniach. Dla mnie i dla większości obywateli to nie ma znaczenia, bo sami się tak odzywamy jak panowie Belka czy Sienkiewicz. Na dzisiejszej konferencji było jeszcze mniej konkretów. No chyba, że konkretem możemy nazwać to, że Tusk nie poda się do dymisji? A chyba powinien. Innego rozwiązania nie widać na horyzoncie. Tym bardziej, że wszyscy dziennikarze ze wszystkich mediów są już przeciwko rządowi. Nawet pani Monika "Stokrotka" Olejnik, która była wręcz wielbicielką premiera jest już w opozycji. To o czymś świadczy.
Sama afera taśmowa wywołała burzę. Natomiast wejście ABW i próba kradzieży owych taśm to już burza z piorunami, grzmotami, błyskawicami i wszystkimi innymi kataklizmami atmosferycznymi. Nasz drogi premier ma chyba pancerną parasolkę, bo go to nie rusza. Przyspawać do stołka łatwo człowieka, ale zrzucić z niego to już problem. W najbliższym czasie okaże się jednak czy to było przyspawanie czy może tylko przybicie gwoździem. Bo jeśli to drugie to oby ten gwóźdź był jak najdłuższy...
Jak wyjaśnić można wejście prokuratury, ABW i policji do redakcji Tygodnika Wprost? Tego nie da się wytłumaczyć. Bo co? Bo panowie funkcjonariusze chcieli nagrania kompromitujące rząd? Za późno. Mleko się rozlało już wcześniej. W poniedziałek opublikowane zostały pierwsze rozmowy, a w kolejny będą następne, chyba że.... No właśnie, chyba że państwo przechwyci taśmy i pozbędzie się dowodów (zbrodni?). Więc po to udali się panowie podwładni premiera, aby wywrzeć presję na dziennikarzach, którzy zdecydowali się upublicznić materiały. Mówi się dziennikarz to hiena, ale nie jeśli chodzi o politykę. Tutaj nie podda się żadnym naciskom. Zresztą jakim prawem mieliby przekazać prokuraturze materiały skoro nie ma w tej sprawie wyroku niezawisłego sądu? Wyraźnie w kodeksie jest napisane, że nie można ujawniać informatora bez jego zgody. Amen i basta. Chociaż niektórzy tego nie rozumieją i woleli przeprowadzić zamach (słowo popularne w naszym kraju) na wolność słowa.
Nie mogę pojąć jakim prawem panowie z ABW dopuścili się użycia siły wobec naczelnego Wprostu. Przecież to są metody z poprzedniego ustroju, a także takie które są stosowane u naszych wschodnich sąsiadów. Amerykańskie gazety już przyrównały nasz kraj do Białorusi. Cholera. W jakim ja kraju żyje? W Polsce czy Białorusi? Może cofnijmy się do PRL-u. Wprowadźmy godzinę policyjną, Służby Bezpieczeństwa i wojsko na ulicę. Będziemy pałować wszystkich zgodnie z zasadą, kto nie jest z nami ten jest przeciwko nam. Bo skoro dziennikarze, których zadaniem jest przekazywanie prawdziwych i rzetelnych informacji, aby ludność miała świadomość tego jaki mamy burdel w kraju dostają po mordzie to czemu by tak wszystkich w opozycji do rządu nie dojechać?
W oczekiwaniu na pacyfikację można jednak podjąć kroki, aby jej zapobiec. Tylko jakie? Od upublicznienia pierwszych taśm w tygodniku odbyły się dwie konferencje premiera. Na jednej i drugiej odwracał on kota ogonem, żeby nie powiedzieć, że całą dupą. Najpierw odniósł się do brzydkiego słownictwa używanego w tych nagraniach. Dla mnie i dla większości obywateli to nie ma znaczenia, bo sami się tak odzywamy jak panowie Belka czy Sienkiewicz. Na dzisiejszej konferencji było jeszcze mniej konkretów. No chyba, że konkretem możemy nazwać to, że Tusk nie poda się do dymisji? A chyba powinien. Innego rozwiązania nie widać na horyzoncie. Tym bardziej, że wszyscy dziennikarze ze wszystkich mediów są już przeciwko rządowi. Nawet pani Monika "Stokrotka" Olejnik, która była wręcz wielbicielką premiera jest już w opozycji. To o czymś świadczy.
Sama afera taśmowa wywołała burzę. Natomiast wejście ABW i próba kradzieży owych taśm to już burza z piorunami, grzmotami, błyskawicami i wszystkimi innymi kataklizmami atmosferycznymi. Nasz drogi premier ma chyba pancerną parasolkę, bo go to nie rusza. Przyspawać do stołka łatwo człowieka, ale zrzucić z niego to już problem. W najbliższym czasie okaże się jednak czy to było przyspawanie czy może tylko przybicie gwoździem. Bo jeśli to drugie to oby ten gwóźdź był jak najdłuższy...
środa, 11 czerwca 2014
Moje mundiale
Już jutro początek XX piłkarskich mistrzostw świata. Tym razem 32 najlepsze drużyny globu zagrają na boiskach w Brazylii. Ja postanowiłem dzisiaj odświeżyć swoją pamięć i powspominać te mundiale, które pamiętam.
Moje pierwsze mistrzostwa, które pamiętam to rok 2002 i pierwszy mundial w dwóch krajach. Z czego zapamiętałem więc Koreę i Japonię? No chyba przede wszystkim z tego, że reprezentacja Polski zagrała na światowym czempionacie po 16 latach. Niebywałe przeżycie (mimo iż miałem 9 lat wtedy). Niestety awans na ten turniej to był maks możliwości naszych kopaczy. Przed turniejem pamiętam zapowiedzi Engela, że jedziemy po Puchar Świata. No i pojechali... Na wycieczkę i rozegranie trzech meczów. Na początek gospodarze, czyli Koreańczycy. Miało być łatwo. Przecież średnia wzrostu Azjatów to metr sześćdziesiąt w kapeluszu. Mieliśmy wygrać siłą i skocznością. Skończyło się 2:0. Mecz otwarcia mieliśmy za sobą. Teraz w meczu o wszystko przyszło się zmierzyć z Portugalią, która jeszcze wtedy nie była taką potęgą naszpikowaną gwiazdami jak teraz. Każdy znał Luisa Figo, Nuno Gomesa czy Pauletę, ale wszyscy wierzyli, że z Koreą to była wpadka. No niestety nie była. Portugalczycy szybko pozbawili nas marzeń więc pozostał nam mecz o honor z USA. Nikt nie wierzył już nawet w wygraną, a tu biało-czerwoni sprawili niespodziankę wygrywając z Amerykanami 3:1. Tak zakończył się mundial dla Polaków. Potem jakoś mistrzostwa trwały, ale ciężko było się nimi emocjonować. Wczesna pora meczów, a człowiek był w szkole więc się nie oglądało. Jedynie jakieś skróty. No i spotkania były w większości zakodowane przez stację ze słoneczkiem. Dopiero obejrzałem mecz finałowy pomiędzy Brazylią, a Niemcami, który wygrali Canarinhos ze świetnym Ronaldo. Jego grzywka to dla mnie symbol tamtego mundialu. Tak samo jak oszukiwanie sędziów, którzy doprowadzili gospodarzy aż do półfinału. Ściany zawsze pomagały gospodarzom, ale nie w takim du,żym stopniu jak Koreańczykom podczas tych mistrzostw.
Minęły cztery lata. Człowiek się postarzał. Przyszedł czas na mundial w Niemczech. Polska po raz kolejny do niego awansowała. W grupie gospodarze, Ekwador i Kostaryka. Pierwsza myśl - łatwa grupa więc wyjdziemy z grupy. Niestety mecz otwarcia z Ekwadorem szybko przekreślił marzenia o dobrym wyniku. Potem Niemcy wybili nam futbol z głowy. Honoru Polaków bronił Boruc. W ostatnim meczu nasi wzięli się do roboty i wygrali mecz o pietruszkę z Kostaryką. Polska odpadła, ale mundial trwał dalej więc się nim emocjonowaliśmy. Na 64 możliwe mecze obejrzałem 53! Wariat i fanatyk. Warto było. Wiele się wtedy nauczyłem i właśnie od tych mistrzostw zaczęła się moja miłość do dziennikarstwa, o której kiedyś tutaj pisałem. Co ciekawego jeszcze z tamtego czempionatu? Półfinał pomiędzy Niemcami, a Włochami to było coś pięknego. Włosi wymęczyli gospodarzy w regulaminowym czasie, po to żeby w samej końcówce dogrywki zadać dwa ciosy gospodarzom, którzy zmierzali po złoto. A finał? Bańka Zidana w klatę Materazziego załatwiła w dogrywce sprawę. W karnych Italia była bezbłędna i pokazała, że jest drużyną turniejową. Zresztą nie pierwszy i pewnie nie ostatni raz.
2010 rok to pierwszy mundial na czarnym kontynencie. Tym razem stolicą futbolu stało się RPA. Tym razem też bez reprezentacji Polski. Zaciekawienie mundialem spadło w naszym kraju, ale nie u mnie. Obejrzałem około 40 spotkań. Na więcej nie pozwolił czas. Co z nich zapamiętałem? Cholerne wuwuzele. Ponoć na stadionie nie można było usiedzieć, ale przed telewizorem też było to denerwujące. Z ciekawszych momentów to mecz ćwierćfinałowy: Urugwaj- Ghana i ręka Suareza w 120 minucie kiedy to piłka zmierzała do siatki. Rzut karny obroniony, a potem szczęśliwy awans do strefy medalowej przez Urusów. A wszyscy chcieli wtedy, aby pierwszy raz w półfinałach zagrał zespół z Afryki. W finale zmierzyli się Hiszpanie z Holendrami. Spotkanie było partią szachów. Wszyscy już odliczali minuty do serii jedenastek, ale Andres Iniesta w 116 minucie zdobył gola i dał pierwszy Puchar Świata La Furia Roja i potwierdził ich dominacje na świecie.
Tak w takim mega skrócie wygląda moje wspomnienie trzech mundiali, które śledziłem. A jak będzie przez najbliższy miesiąc w Brazylii? Z pewnością na godziny przed startem można stwierdzić, że zabraknie wielu dobrych zawodników. Wiele gwiazd nie pojechało do Ameryki Południowej z powodu kontuzji. Między innymi Reus, Walcott czy Ribery. Futbol ma jednak więcej gwiazd, które z pewnością będą świeciły równie mocno, a ja będę miał o czym napisać i czym się podniecać podczas najbliższego miesiąca i jeszcze dłużej. Oby do 2018 roku...
P.S.W czasie mistrzostw na pewno notki będą pojawiać się rzadziej, a jak już będą to z pewnością będą dotyczyły sprawiedliwości, szczęścia bądź nieszczęścia, niespodzianek itd. Zresztą czas pokaże co przyniesie nam brazylijski czempionat i jakie tematy wypłyną z Amazonki.
Moje pierwsze mistrzostwa, które pamiętam to rok 2002 i pierwszy mundial w dwóch krajach. Z czego zapamiętałem więc Koreę i Japonię? No chyba przede wszystkim z tego, że reprezentacja Polski zagrała na światowym czempionacie po 16 latach. Niebywałe przeżycie (mimo iż miałem 9 lat wtedy). Niestety awans na ten turniej to był maks możliwości naszych kopaczy. Przed turniejem pamiętam zapowiedzi Engela, że jedziemy po Puchar Świata. No i pojechali... Na wycieczkę i rozegranie trzech meczów. Na początek gospodarze, czyli Koreańczycy. Miało być łatwo. Przecież średnia wzrostu Azjatów to metr sześćdziesiąt w kapeluszu. Mieliśmy wygrać siłą i skocznością. Skończyło się 2:0. Mecz otwarcia mieliśmy za sobą. Teraz w meczu o wszystko przyszło się zmierzyć z Portugalią, która jeszcze wtedy nie była taką potęgą naszpikowaną gwiazdami jak teraz. Każdy znał Luisa Figo, Nuno Gomesa czy Pauletę, ale wszyscy wierzyli, że z Koreą to była wpadka. No niestety nie była. Portugalczycy szybko pozbawili nas marzeń więc pozostał nam mecz o honor z USA. Nikt nie wierzył już nawet w wygraną, a tu biało-czerwoni sprawili niespodziankę wygrywając z Amerykanami 3:1. Tak zakończył się mundial dla Polaków. Potem jakoś mistrzostwa trwały, ale ciężko było się nimi emocjonować. Wczesna pora meczów, a człowiek był w szkole więc się nie oglądało. Jedynie jakieś skróty. No i spotkania były w większości zakodowane przez stację ze słoneczkiem. Dopiero obejrzałem mecz finałowy pomiędzy Brazylią, a Niemcami, który wygrali Canarinhos ze świetnym Ronaldo. Jego grzywka to dla mnie symbol tamtego mundialu. Tak samo jak oszukiwanie sędziów, którzy doprowadzili gospodarzy aż do półfinału. Ściany zawsze pomagały gospodarzom, ale nie w takim du,żym stopniu jak Koreańczykom podczas tych mistrzostw.
Minęły cztery lata. Człowiek się postarzał. Przyszedł czas na mundial w Niemczech. Polska po raz kolejny do niego awansowała. W grupie gospodarze, Ekwador i Kostaryka. Pierwsza myśl - łatwa grupa więc wyjdziemy z grupy. Niestety mecz otwarcia z Ekwadorem szybko przekreślił marzenia o dobrym wyniku. Potem Niemcy wybili nam futbol z głowy. Honoru Polaków bronił Boruc. W ostatnim meczu nasi wzięli się do roboty i wygrali mecz o pietruszkę z Kostaryką. Polska odpadła, ale mundial trwał dalej więc się nim emocjonowaliśmy. Na 64 możliwe mecze obejrzałem 53! Wariat i fanatyk. Warto było. Wiele się wtedy nauczyłem i właśnie od tych mistrzostw zaczęła się moja miłość do dziennikarstwa, o której kiedyś tutaj pisałem. Co ciekawego jeszcze z tamtego czempionatu? Półfinał pomiędzy Niemcami, a Włochami to było coś pięknego. Włosi wymęczyli gospodarzy w regulaminowym czasie, po to żeby w samej końcówce dogrywki zadać dwa ciosy gospodarzom, którzy zmierzali po złoto. A finał? Bańka Zidana w klatę Materazziego załatwiła w dogrywce sprawę. W karnych Italia była bezbłędna i pokazała, że jest drużyną turniejową. Zresztą nie pierwszy i pewnie nie ostatni raz.
2010 rok to pierwszy mundial na czarnym kontynencie. Tym razem stolicą futbolu stało się RPA. Tym razem też bez reprezentacji Polski. Zaciekawienie mundialem spadło w naszym kraju, ale nie u mnie. Obejrzałem około 40 spotkań. Na więcej nie pozwolił czas. Co z nich zapamiętałem? Cholerne wuwuzele. Ponoć na stadionie nie można było usiedzieć, ale przed telewizorem też było to denerwujące. Z ciekawszych momentów to mecz ćwierćfinałowy: Urugwaj- Ghana i ręka Suareza w 120 minucie kiedy to piłka zmierzała do siatki. Rzut karny obroniony, a potem szczęśliwy awans do strefy medalowej przez Urusów. A wszyscy chcieli wtedy, aby pierwszy raz w półfinałach zagrał zespół z Afryki. W finale zmierzyli się Hiszpanie z Holendrami. Spotkanie było partią szachów. Wszyscy już odliczali minuty do serii jedenastek, ale Andres Iniesta w 116 minucie zdobył gola i dał pierwszy Puchar Świata La Furia Roja i potwierdził ich dominacje na świecie.
Tak w takim mega skrócie wygląda moje wspomnienie trzech mundiali, które śledziłem. A jak będzie przez najbliższy miesiąc w Brazylii? Z pewnością na godziny przed startem można stwierdzić, że zabraknie wielu dobrych zawodników. Wiele gwiazd nie pojechało do Ameryki Południowej z powodu kontuzji. Między innymi Reus, Walcott czy Ribery. Futbol ma jednak więcej gwiazd, które z pewnością będą świeciły równie mocno, a ja będę miał o czym napisać i czym się podniecać podczas najbliższego miesiąca i jeszcze dłużej. Oby do 2018 roku...
P.S.W czasie mistrzostw na pewno notki będą pojawiać się rzadziej, a jak już będą to z pewnością będą dotyczyły sprawiedliwości, szczęścia bądź nieszczęścia, niespodzianek itd. Zresztą czas pokaże co przyniesie nam brazylijski czempionat i jakie tematy wypłyną z Amazonki.
niedziela, 8 czerwca 2014
Niewinność
Może to będzie nieco kontrowersyjny wpis, ale co mi tam! Będzie przynajmniej ciekawie. Co sądzicie o niewinności? Czy uważacie, że niewinność jest słodka? A może to tylko udawanie, które niektóre panie opanowały do perfekcji?
Do napisania tej notki natchnęła mnie rozmowa z kumplem. Tak się zastanawialiśmy, co nas facetów pociąga w kobietach poza urodą i inteligencją rzecz jasna. Zgodnie stwierdziliśmy, że jest to niewinność, która idzie w parze z niedostępnością. Dlaczego? Odpowiedź jest banalnie prosta! Chodzi o to, że taki trudny do zdobycia owoc smakuje najlepiej. Owoc powinien być słodki, a kobieca niewinność taka jest. Słodziutka dziewczyna o boskim uśmiechu mówiącym, że by nawet muchy nie skrzywdziła działa na wyobraźnię (szczególnie męską). Mała, niewinna istotka z aureolką nad śliczną główką to naprawdę powoduje, że człowiek może sobie pomyśleć: "O kurde, to takie jeszcze istnieją?! Jeśli tak to jestem szczęściarzem, że takie znam". Wielu pomyśli w dodatku, że to królewna, która będzie ich. Tak działa testosteron w połączeniu z adrenaliną. Tak jesteśmy genetycznie skonstruowani.
Każdy medal ma dwie strony. Żeby nie było tak kolorowo to nasza niewinna istotka może okazać się tylko z pozoru taka. We wnętrzu może być diablicą i całkowicie inną osobą. Wiadomo, że pozory mylą bardzo często i tak może być w takim wypadku, bo nie od dzisiaj wiadomo, że kobiety mają różne oblicza. Udawanie niewinnej to dla wielu Pań może być jakieś hobby. Przecież w ten sposób mogą kokietować nas mężczyzn w prosty, ale jakże skuteczny sposób. Pokerface to coś obecnie powszechnego.
Szara myszka czy cicha woda- oto jest pytanie. Szara myszka to nasza niewinna istotka. Cicha woda to taka, która z czasem okaże się rwącą rzeką. Znamy takie i takie. A co z niewinnością? Każda jest niewinna! Na swój sposób, albo... do pewnego czasu.
Do napisania tej notki natchnęła mnie rozmowa z kumplem. Tak się zastanawialiśmy, co nas facetów pociąga w kobietach poza urodą i inteligencją rzecz jasna. Zgodnie stwierdziliśmy, że jest to niewinność, która idzie w parze z niedostępnością. Dlaczego? Odpowiedź jest banalnie prosta! Chodzi o to, że taki trudny do zdobycia owoc smakuje najlepiej. Owoc powinien być słodki, a kobieca niewinność taka jest. Słodziutka dziewczyna o boskim uśmiechu mówiącym, że by nawet muchy nie skrzywdziła działa na wyobraźnię (szczególnie męską). Mała, niewinna istotka z aureolką nad śliczną główką to naprawdę powoduje, że człowiek może sobie pomyśleć: "O kurde, to takie jeszcze istnieją?! Jeśli tak to jestem szczęściarzem, że takie znam". Wielu pomyśli w dodatku, że to królewna, która będzie ich. Tak działa testosteron w połączeniu z adrenaliną. Tak jesteśmy genetycznie skonstruowani.
Każdy medal ma dwie strony. Żeby nie było tak kolorowo to nasza niewinna istotka może okazać się tylko z pozoru taka. We wnętrzu może być diablicą i całkowicie inną osobą. Wiadomo, że pozory mylą bardzo często i tak może być w takim wypadku, bo nie od dzisiaj wiadomo, że kobiety mają różne oblicza. Udawanie niewinnej to dla wielu Pań może być jakieś hobby. Przecież w ten sposób mogą kokietować nas mężczyzn w prosty, ale jakże skuteczny sposób. Pokerface to coś obecnie powszechnego.
Szara myszka czy cicha woda- oto jest pytanie. Szara myszka to nasza niewinna istotka. Cicha woda to taka, która z czasem okaże się rwącą rzeką. Znamy takie i takie. A co z niewinnością? Każda jest niewinna! Na swój sposób, albo... do pewnego czasu.
środa, 4 czerwca 2014
Bierz odpowiedzialność
Całkiem niedawno była notka o wyborach. Dzisiaj postanowiłem kontynuować sprawę i pójść krok dalej pisząc o tym, co niosą za sobą ludzkie wybory.
Każdy wybór niesie za sobą odpowiedzialność. Od małego, co człowiek nie zrobił to musiał ponosić odpowiedzialność za swoje czyny. Gdy byliśmy niegrzeczni i popisaliśmy ścianę czy cokolwiek zbroiliśmy to spotykała nas kara. Mogliśmy dostać po przysłowiowych łapkach, mogliśmy dostać szlaban na kompa czy na wyjścia. Natomiast gdy pomogliśmy mamie czy posprzątaliśmy pokój to mogła czekać nas nagroda w postaci pochwały, lizaka czy piątaka na chipsy. Już jako dzieciaki byliśmy świadomi tego, że możemy coś zyskać i coś stracić. Byliśmy uczeni odpowiedzialności za swoje czyny. Wszystko po to, aby w dalszym życiu liczyć się z tym, że za każdym naszym wyborem będzie szła jakaś odpowiedzialność. Co z tego wyszło? Czy czasami nie sprawdzi się tym razem przysłowie: czego Jaś się nie nauczy tego Jan nie będzie umiał?
Im jesteśmy starsi, tym podejmujemy w życiu więcej decyzji. Natomiast im więcej decyzji tym większa odpowiedzialność. Będziemy musieli brać odpowiedzialność kiedyś nie tylko za siebie, ale za swoją rodzinę. To od nas będzie zależał byt naszych bliskich. To chyba największa odpowiedzialność jaka będzie spoczywać na barkach każdego człowieka, który założy kiedyś rodzinę. Takie realia, czyli musimy nauczyć się brać odpowiedzialność najpierw za swoje czyny, żeby potem nie było niemiłych sytuacji.
W notce o wyborach było o wyborach do Europarlamentu więc i tutaj pojawi się ten wątek. Poszliśmy do urn albo i nie, ale ponosimy odpowiedzialność za jedno i drugie. Teraz nikt z 30 milionów uprawnionych do głosowania nie może mieć pretensji, że wybraliśmy takich przedstawicieli. Jedni narzekają, że na świeczniku nic się nie zmieniło, a inni, że Korwin-Mikke wszedł do PE. Nie ma co narzekać. Trzeba było iść głosować. Tak czy inaczej ponosimy za to odpowiedzialność wszyscy bez wyjątku!
Spójrzmy może jeszcze na tak często przytaczany przeze mnie świat sportu. Idealnie pasuje tutaj przykład walki bokserskiej. Walka trwa 12 rund, a bokser rzuca się do ataku i daje z siebie wszystko w pierwszych czterech rundach. Podejmuje pełne ryzyko, które może nieść za sobą ogromną odpowiedzialność. Jeśli nie znokautuje rywala w ciągu tego czasu to jego szansa na zwycięstwo zmaleje do minimum. Chłopak poniesie ogromną odpowiedzialność za swoją decyzję. Pomyśleć jeszcze, że trener kazał mu spokojnie rozkładać siły, a tego poniosło... Ma za swoje. Za błędy i nieodpowiedzialność się płaci.
W życiu jak w ekonomii. Zawsze występuje bilans zysków i strat. Czy on będzie się równoważył? To już zależy od nas samych i naszych decyzji.
P.S. Jak ktoś ma jakieś ALE to zapraszam na privie do rozmowy. Gadania za plecami nie toleruje. Peace ! :)
poniedziałek, 26 maja 2014
Nasze królowe
Pierwsze słowo jakie każdy z nas wymawia w życiu to "mama". Dzisiaj Dzień Matki więc składamy życzenia swoim mamusiom. W końcu to ich święto i należy im się coś od życia. Jednak dzisiaj nie tylko o tym święcie.
Matka to ważna osoba w naszym życiu. Nosiła nas pod swoim serduszkiem przez 9 miesięcy, a potem nas wychowywała. To ona się pierwsza o nas martwiła. To ona nas przytulała. To ona dawała nam swoją matczyną miłość. Dlatego właśnie jej należy się szacunek i nasza miłość. To chyba w pełni zrozumiałe. Nawet jeśli trudno nam się dogaduje czasami z mamą to ona chciała dla nas zawsze dobrze i starajmy się ją zrozumieć, bo kiedyś sami będziemy matkami i ojcami. No i w sumie na tym ta notka miała się kończyć, ale doznałem magicznej inspiracji, żeby dodać coś jeszcze.
Mama jest pierwszą kobietą w naszym życiu, ale nie ostatnią. Po niej pojawi się ta jedyna, wybranka naszego serca, a potem może jeszcze taka mała księżniczka. Staną się one wtedy najważniejsze. Aczkolwiek powinny się takie stać. Dostrzegam wśród wielu osób, że matka jest dla faceta ciągle numerem jeden. Można to nazwać syndromem maminsynka. Spotkaliście się z tym? Ja tak. Dzisiaj w moim towarzystwie parę koleżanek narzekało, że ich koledzy, chłopacy kochają bardziej swoje mamusie niż je, a także, że są typowymi maminsynkami, tak wychowanymi przez matki. Może są zazdrosne? Może nie mają racji. Wiem z autopsji, że coś w tym jest. Twierdzę, że na pewno moje znajome mają sporo racji. Kobieta naszego życia powinna być dla nas- facetów numerem jeden. Dlaczego? Bo to z nią będziemy dzielić łóżko, jeść przy jednym stole i spędzać wiele czasu aż do śmierci. To ona urodzi nam nasze dzieci i będzie je wychowywać. To ona będzie matką. My mieliśmy matkę więc nasze dzieci też będą ją miały. Dbamy o swoją matkę więc musimy tym bardziej dbać o matkę naszych dzieci. To logiczne. Dlatego musimy mieć ustalone priorytety. Czy mamy? Niech każdy z nas sobie odpowie sam na to pytanie.
Mama jest ważna. Nasza kobieta jest ważna. Pamiętajmy o tym. Dbajmy o każdą z nich. Nie dajmy jednak sobie wejść na głowę żadnej. Darzmy miłością obie. Tylko pamiętajmy, co jest dla nas numerem jeden :)
Kawałek na dzisiejszy dzień nie mógł być inny!
http://www.youtube.com/watch?v=98SRcgf-LMI
Matka to ważna osoba w naszym życiu. Nosiła nas pod swoim serduszkiem przez 9 miesięcy, a potem nas wychowywała. To ona się pierwsza o nas martwiła. To ona nas przytulała. To ona dawała nam swoją matczyną miłość. Dlatego właśnie jej należy się szacunek i nasza miłość. To chyba w pełni zrozumiałe. Nawet jeśli trudno nam się dogaduje czasami z mamą to ona chciała dla nas zawsze dobrze i starajmy się ją zrozumieć, bo kiedyś sami będziemy matkami i ojcami. No i w sumie na tym ta notka miała się kończyć, ale doznałem magicznej inspiracji, żeby dodać coś jeszcze.
Mama jest pierwszą kobietą w naszym życiu, ale nie ostatnią. Po niej pojawi się ta jedyna, wybranka naszego serca, a potem może jeszcze taka mała księżniczka. Staną się one wtedy najważniejsze. Aczkolwiek powinny się takie stać. Dostrzegam wśród wielu osób, że matka jest dla faceta ciągle numerem jeden. Można to nazwać syndromem maminsynka. Spotkaliście się z tym? Ja tak. Dzisiaj w moim towarzystwie parę koleżanek narzekało, że ich koledzy, chłopacy kochają bardziej swoje mamusie niż je, a także, że są typowymi maminsynkami, tak wychowanymi przez matki. Może są zazdrosne? Może nie mają racji. Wiem z autopsji, że coś w tym jest. Twierdzę, że na pewno moje znajome mają sporo racji. Kobieta naszego życia powinna być dla nas- facetów numerem jeden. Dlaczego? Bo to z nią będziemy dzielić łóżko, jeść przy jednym stole i spędzać wiele czasu aż do śmierci. To ona urodzi nam nasze dzieci i będzie je wychowywać. To ona będzie matką. My mieliśmy matkę więc nasze dzieci też będą ją miały. Dbamy o swoją matkę więc musimy tym bardziej dbać o matkę naszych dzieci. To logiczne. Dlatego musimy mieć ustalone priorytety. Czy mamy? Niech każdy z nas sobie odpowie sam na to pytanie.
Mama jest ważna. Nasza kobieta jest ważna. Pamiętajmy o tym. Dbajmy o każdą z nich. Nie dajmy jednak sobie wejść na głowę żadnej. Darzmy miłością obie. Tylko pamiętajmy, co jest dla nas numerem jeden :)
Kawałek na dzisiejszy dzień nie mógł być inny!
http://www.youtube.com/watch?v=98SRcgf-LMI
czwartek, 22 maja 2014
Moje trzy grosze
Zawsze macie własne zdanie? A może jesteście jak chorągiewka i tam gdzie zawieje za tym się opowiecie? Postaram się dzisiaj po krótce opisać to, co mnie irytuje i co doceniam w ludziach mających swoje zdanie lub nie mających go w ogóle.
Coraz częściej widzę, że ludzie nie mają swojego zdania. Dlaczego? Bo tak łatwiej? Bo lepiej nie wychodzić przed szereg? A może wybieramy mniejsze zło w postaci tego, że nie dostaniemy pocisku od osób, które się z nami nie zgadzają? Zawsze jest jeszcze taka opcja, że po prostu się na czymś nie znamy i się nie wypowiadamy. Gorzej jeśli ktoś się wypowiada nie mając o czymś zielonego pojęcia. Wtedy człowiekowi naprawdę żyłka skacze. Cóż... Ja zaryzykuję i wyjdę przed szereg. Wybiorę większe zło. Nie mam nic do stracenia. Mogę tylko zyskać. Zarówno poparcie jak i ilość popularnych ostatnio w moim otoczeniu hejterów.
Zbliżają się wybory do Europarlamentu. Frekwencja wyniesie ok 20%, bo to są sprawy które bezpośrednio nas nie dotyczą i ludzie mają po prostu to w dupie. Jednak z tych 20%, którzy oddadzą swój głos ile będzie głosów osób znających się na polityce? Ile osób zna program partii, na którą zagłosuje? Śmiem twierdzić, że mało. Wiele młodych ludzi pójdzie zagłosować dla swoistych jaj. Haaa oddam głos na Korwina, bo będzie śmiesznie. Zapowiedział on, że zrobi burdel z europarlamentu więc ktoś sobie pomyśli: może zostanę alfonsem albo panią do towarzystwa? Dobrze płatne i praca zapewniona przez 5 lat kadencji. Takie oto myślenie ludzi. Drugi polityczny przykład jest jeszcze głupszy, ale niestety bardziej możliwy. Mianowicie zagłosuje na PiS, bo lepiej żeby rządził Donek, bowiem Kaczor u władzy to jeszcze większa apokalipsa, a tak wiemy czego się spodziewać po Tusku. Przyzwyczajeni jesteśmy do tych samych mord u władzy i po co to zmieniać? Wybieramy mniejsze zło. Czy to logiczne? Pozostawiam pod wewnętrzne przemyślenia.
Jesteśmy tylko ludźmi. Nie mamy zawsze racji, ale osobiste opinie wypada mieć. No chyba, że człowieku mieszkasz w szafie i rozmawiasz jedynie z molami lub kornikami. To wtedy Ciebie to nie dotyczy. Ja staram się bronić swoich racji i wyrabiać swoje zdanie na każdy temat. Człowiek uczy się w końcu całe życie. Wysłucham każdego, ale poglądów radykalnie nie zmienię. Radykalnie poglądy zmienia tylko Palikot, bo jak można było wydawać kiedyś katolickie pismo, a dzisiaj jest się zwolennikiem państwa świeckiego, aborcji i wszystkiego sprzecznego z kościołem?! Nie jestem jak nasi politycy, nie jestem jak przysłowiowa chorągiewka. Zapomnij, że zmienię zdanie na ważne tematy. Możesz się ze mną nie zgadzać. Ja z Tobą też się nie zgadzam. Wysłuchaj mnie to ja wysłucham Ciebie. Może dojdziemy do jakiegoś konsensusu? A jeśli nie to wybacz, ale koalicji nie zawiążemy. C'est la vie - takie życie.
Doceniam ludzi mówiących otwarcie to co myślą i bronią swoich racji. Ale mam tutaj na myśli takich ludzi, którzy mają własne stałe zdanie, nienarzucone przez innych i nie zmieniane co pięć minut. Ogromy szacun ludziska jeśli potraficie przyjść i powiedzieć wprost swoje zdanie. Nawet jeśli to zdanie jest mega odbiegające od reguł, jest na maksa chamskie, ale szczere do bólu. Zarówno na forum (choć tutaj często zauważam popisówkę przed innymi) jak i w cztery oczy. Zdecydowanie jestem zwolennikiem wyjaśniania z kimś spięć i niedomówień mówiąc komuś wprost. Wtedy konfrontujemy poglądy. Nie ma ucieczki, jest wymiana zdań, czasem kłótnia. Takie życie, ale przynajmniej kąty posprzątane. Prościzna. Mówię Wam. Warto sprzątać. Po co żyć w brudach? Po co potykać się o gówno w swojej okolicy?
Masz własne zdanie? Wyrażaj je na forum. Powiedz w oczy je drugiemu człowiekowi. Nie masz zdania? Zamknij się i kończ waść...
Peace!
sobota, 10 maja 2014
Decyzja za decyzją
Z czym Ci się kojarzy życie? Z podejmowaniem decyzji i dokonywaniem wyborów, na które jesteśmy skazani każdego dnia. Może nawet jesteśmy tego nie do końca świadomi, że codziennie podejmujemy multum różnych decyzji. Serio?
Na początek weźmy na tapetę zwyczajny dzień przeciętnego Kowalskiego. Szósta rano, budzik, czas do pracy lub szkoły. W głowie myśl- wstać czy nie wstać. No oczywiście trzeba wstać, bo do pracy czy do szkoły trzeba pójść. Nikt za nas tego nie zrobi, jednak podjąć decyzję musimy albo została ona podjęta za nas odgórnie. Nasz Kowalski wykonuje swoje obowiązki, aby utrzymać żonę i dwójkę dzieci albo zadbać o swoją przyszłość, a potem wraca do domu i przed nim kolejne wybory. Zrobić obiad czy zamówić pizzę? Pójść na piwo z kolegami czy zostać w domu z rodziną? Zdrzemnąć się czy naprawić popsuty kran? Wybór, za wyborem. Może to błahe przykłady, ale tak jest w szarej rzeczywistości. Piszę o tym, żeby pokazać, że decyzje podejmujemy na każdym kroku. Te wyżej wymienione są takie zwyczajne i nikogo niczym specjalnym nie dziwiące.
Życie to nie tylko łatwe decyzje i takie banalne jak opisane wyżej. Z czasem człowiek staje przed coraz trudniejszymi wyborami. I co wtedy począć? O ile jeszcze na przykład za nas szkołę podstawową czy gimnazjum wybierają rodzice, o tyle jaką wybierzemy szkołę średnią, a już w ogóle studia to już zależy od nas samych. Decyzja jaką podejmiemy w jakimś sensie może zaważyć na naszej przyszłości zawodowej. Szkoła ważny wybór, ale nie najważniejszy. Przecież to jaką szkołę skończymy nie świadczy o tym, co będziemy w życiu robić, ale to już temat na inne rozważania.
W dzisiejszych czasach młodzi ludzie stają przed dużo trudniejszymi wyborami. W dobie kryzysu spowodowanego przez naszych nieudolnych polityków wiele osób, aby godnie żyć musi wyjechać za granice za chlebem. Dla wielu osób to jest ostateczność. Dla osób samotnych jest to prosta decyzja. Jadę i tyle, bo nic mnie tutaj nie trzyma. Gorzej jednak z osobami, które są w stałych związkach i mają dzieci. Podjęcie decyzji o rozłące to trudna decyzja. Czasami najważniejsza w życiu, bo może ona wiele zmienić i mieć nieodwracalne skutki.
Ciekawym przykładem jest pójście do urny wyborczej. Bardzo rzadko z tego korzystają ludzie i frekwencja jest mizerna. Ludzie uważają, że ich głos nic nie zmieni czy zagłosujemy na partię X czy na Y. Takich ludzi są tysiące. Tylko, że jak ktoś nie skorzystał z tego wyboru to do cholery nie ma prawa narzekać, że w kraju jest tak czy owak. Jak słyszę narzekania osób, że ja ich nie wybrałem, to nie jest mój prezydent to mnie krew zalewa. Człowieku- miałeś wybór, a że nie poszedłeś zagłosować to Twoja strata!
Człowiek napotyka jeszcze każdego dnia na szereg innych wyborów. Można je mnożyć w nieskończoność. Wniosek zawsze jest jeden. Mianowicie taki, że każdy z nas ma zawsze jakiś wybór, a czy z niego skorzystamy czy nie to już tylko zależy od nas samych.
Na początek weźmy na tapetę zwyczajny dzień przeciętnego Kowalskiego. Szósta rano, budzik, czas do pracy lub szkoły. W głowie myśl- wstać czy nie wstać. No oczywiście trzeba wstać, bo do pracy czy do szkoły trzeba pójść. Nikt za nas tego nie zrobi, jednak podjąć decyzję musimy albo została ona podjęta za nas odgórnie. Nasz Kowalski wykonuje swoje obowiązki, aby utrzymać żonę i dwójkę dzieci albo zadbać o swoją przyszłość, a potem wraca do domu i przed nim kolejne wybory. Zrobić obiad czy zamówić pizzę? Pójść na piwo z kolegami czy zostać w domu z rodziną? Zdrzemnąć się czy naprawić popsuty kran? Wybór, za wyborem. Może to błahe przykłady, ale tak jest w szarej rzeczywistości. Piszę o tym, żeby pokazać, że decyzje podejmujemy na każdym kroku. Te wyżej wymienione są takie zwyczajne i nikogo niczym specjalnym nie dziwiące.
Życie to nie tylko łatwe decyzje i takie banalne jak opisane wyżej. Z czasem człowiek staje przed coraz trudniejszymi wyborami. I co wtedy począć? O ile jeszcze na przykład za nas szkołę podstawową czy gimnazjum wybierają rodzice, o tyle jaką wybierzemy szkołę średnią, a już w ogóle studia to już zależy od nas samych. Decyzja jaką podejmiemy w jakimś sensie może zaważyć na naszej przyszłości zawodowej. Szkoła ważny wybór, ale nie najważniejszy. Przecież to jaką szkołę skończymy nie świadczy o tym, co będziemy w życiu robić, ale to już temat na inne rozważania.
W dzisiejszych czasach młodzi ludzie stają przed dużo trudniejszymi wyborami. W dobie kryzysu spowodowanego przez naszych nieudolnych polityków wiele osób, aby godnie żyć musi wyjechać za granice za chlebem. Dla wielu osób to jest ostateczność. Dla osób samotnych jest to prosta decyzja. Jadę i tyle, bo nic mnie tutaj nie trzyma. Gorzej jednak z osobami, które są w stałych związkach i mają dzieci. Podjęcie decyzji o rozłące to trudna decyzja. Czasami najważniejsza w życiu, bo może ona wiele zmienić i mieć nieodwracalne skutki.
Ciekawym przykładem jest pójście do urny wyborczej. Bardzo rzadko z tego korzystają ludzie i frekwencja jest mizerna. Ludzie uważają, że ich głos nic nie zmieni czy zagłosujemy na partię X czy na Y. Takich ludzi są tysiące. Tylko, że jak ktoś nie skorzystał z tego wyboru to do cholery nie ma prawa narzekać, że w kraju jest tak czy owak. Jak słyszę narzekania osób, że ja ich nie wybrałem, to nie jest mój prezydent to mnie krew zalewa. Człowieku- miałeś wybór, a że nie poszedłeś zagłosować to Twoja strata!
Człowiek napotyka jeszcze każdego dnia na szereg innych wyborów. Można je mnożyć w nieskończoność. Wniosek zawsze jest jeden. Mianowicie taki, że każdy z nas ma zawsze jakiś wybór, a czy z niego skorzystamy czy nie to już tylko zależy od nas samych.
czwartek, 8 maja 2014
Plan B
Plan B, drugie wyjście, opcja awaryjna - jak zwał tak zwał, ale zawsze chodzi o jedno. O to aby być zabezpieczonym przed jakimś niewypałem czy czymś złym, co może nas czekać.
W każdej dziedzinie życia wypada mieć jakiś plan B a razie gdyby plan A nas zawiódł. Co prawda ten pierwszy plan powinien być zawsze tym najlepszym i niezawodnym. Wiadomo jednak, że nie zawsze tak się zdarza i tak może być. Często nasza pierwsza opcja jest wybrana pod wpływem jakichś emocji. Kiedy już owe emocje opadną to widać, że nie jest to najlepsza opcja i trzeba szukać innej. Szukać?? No dobrze by było ją już mieć gdzieś w tyle głowy żeby tylko ją wdrożyć w życie po upadku pierwszej opcji. Po prostu nie tracimy czasu na szukanie. Trzeba sobie ułatwiać wtedy kiedy można. Czasem jednak trzeba ją szukać z mapą. No ewentualnie z GPS-em. Takie to proste w teorii jest, ale w praktyce już z pewnością o wiele trudniejsze i doskonale o tym wiemy.
Weźmy sobie za przykład mecz piłkarski. Grają ze sobą dwie drużyny. Teoretycznie słabsza ekipa prowadzi po pierwszej połowie 2:0 i co robi trener? Zmiany personalne, zmiany taktyczne, większa motywacja zespołu. W życie zostaje wdrażany plan B. Tak robi dobry trener znający się na swoim fachu. Dobry coach ma zawsze plan B, a nawet C. Musi być przygotowany na każdy scenariusz. W sporcie nie ma rzeczy niemożliwych. W życiu również! Trzeba tylko mieć plan awaryjny żeby nie stracić czasu na czekanie i na szukanie kolejnej opcji. Czas jest tutaj na wagę złota i nie działa na naszą korzyść. Słaby trener natomiast siedzi i bezczynnie czeka na koniec meczu. Uwidacznia się bezsilność takiego szkoleniowca i mała znajomość swojej dziedziny. Czy chcemy być dobrymi trenerami?
Niewypał pierwszego planu nie może w nas spowodować zniechęcenia i braku motywacji. To jest najgorsze, co może nas spotkać. Jeśli opcja numer jeden nie wypaliła i nie mamy opcji numer dwa to jej szukajmy. Siedzenie na dupie nic nie da. Może jedynie nas pogrążyć w bezsilności. Jeśli jednak mamy plan awaryjny i jest on lepszy niż poprzedni to zacznijmy go wdrażać w życie póki na to czas.
My też musimy być dobrymi trenerami w swoim fachu, a naszym fachem jest nasze życie, droga, którą idziemy i decyzje jakie podejmujemy.
Peace!
piątek, 2 maja 2014
Na lepszy model
Przychodzi taki moment w życiu każdego z nas, kiedy dokonujemy jakichś zmian. Czym są one spowodowane? Dlaczego ich dokonujemy?
Głównym powodem zmian w naszym życiu jest chęć tego, aby było nam po prostu lepiej. Tak, tak przecież każdy z nas ma w sobie nutkę egoizmu. Taka nutka jest akurat naprawdę pozytywna i warto z niej korzystać kiedy jest taka szansa. Wszystko dla naszego dobra i dla dobra naszych bliskich. Chyba chcemy być naprawdę szczęśliwi, co nie?
Ktoś może mi zarzucić, że zmiany są złe, bowiem świadczą o niestabilności człowieka. To zależy od tego jaki jest powód zmian i przede wszystkim jak często człowiek decyduje się na jakieś zmiany. Oczywiście ktoś kto zmienia coś w swoim życiu częściej niż bieliznę może być uznany za mało normalnego i dojrzałego człowieka. Zmiany z błahego powodu są mało wytłumaczalne, ale jeśli jest ku temu sensowny i mocny powód to jestem jak najbardziej na tak.
Niektórzy ludzie niestety boją się zmian. Powód? Może przyzwyczajenie do konkretnej sytuacji? Może strach, że po zmianach będzie gorzej? Do cholery, nie można się tego bać! Jesteśmy sami scenarzystami swojego życia i nawet jeśli nas paraliżuje strach to musimy się przełamać. Wszystko w imię tego by było nam lepiej i byśmy byli szczęśliwsi. Skoro nam świta w umyśle idea zmian to rzeczywiście jest coś na rzeczy. Chyba nie jest nam tak dobrze jakbyśmy chcieli. Sam fakt powinien nam dać wiele do myślenia. W dodatku jeśli ktoś bliski nam mówi, że powinniśmy pomyśleć nad zmianami to chyba warto się nad tym problemem poważnie pochylić.
Jeśli naprawdę jest powód i szansa, aby coś w życiu zmienić to warto zaryzykować, bo jak nie teraz to kiedy? Przecież kto nie ryzykuje ten nie ma.
Peace! :)
Głównym powodem zmian w naszym życiu jest chęć tego, aby było nam po prostu lepiej. Tak, tak przecież każdy z nas ma w sobie nutkę egoizmu. Taka nutka jest akurat naprawdę pozytywna i warto z niej korzystać kiedy jest taka szansa. Wszystko dla naszego dobra i dla dobra naszych bliskich. Chyba chcemy być naprawdę szczęśliwi, co nie?
Ktoś może mi zarzucić, że zmiany są złe, bowiem świadczą o niestabilności człowieka. To zależy od tego jaki jest powód zmian i przede wszystkim jak często człowiek decyduje się na jakieś zmiany. Oczywiście ktoś kto zmienia coś w swoim życiu częściej niż bieliznę może być uznany za mało normalnego i dojrzałego człowieka. Zmiany z błahego powodu są mało wytłumaczalne, ale jeśli jest ku temu sensowny i mocny powód to jestem jak najbardziej na tak.
Niektórzy ludzie niestety boją się zmian. Powód? Może przyzwyczajenie do konkretnej sytuacji? Może strach, że po zmianach będzie gorzej? Do cholery, nie można się tego bać! Jesteśmy sami scenarzystami swojego życia i nawet jeśli nas paraliżuje strach to musimy się przełamać. Wszystko w imię tego by było nam lepiej i byśmy byli szczęśliwsi. Skoro nam świta w umyśle idea zmian to rzeczywiście jest coś na rzeczy. Chyba nie jest nam tak dobrze jakbyśmy chcieli. Sam fakt powinien nam dać wiele do myślenia. W dodatku jeśli ktoś bliski nam mówi, że powinniśmy pomyśleć nad zmianami to chyba warto się nad tym problemem poważnie pochylić.
Jeśli naprawdę jest powód i szansa, aby coś w życiu zmienić to warto zaryzykować, bo jak nie teraz to kiedy? Przecież kto nie ryzykuje ten nie ma.
Peace! :)
sobota, 19 kwietnia 2014
Nowe otwarcie
Przyszła pora na zmiany. Postanowiłem zmienić nazwę bloga i jego wygląd. W sumie przymierzałem się do tego już od dawna, ale w końcu zebrałem się w sobie. Skąd w ogóle taki pomysł?
Pasja buduje moje życie - tak brzmiała nazwa starego bloga. Była wymyślona na poczekaniu. Sugerowała mi, że pisanie różnych rzeczy jest moja pasją. To co było napisane pod starą nazwą ma ze sobą wiele różnych wspomnień. Teraz postanowiłem wejść na wyższy poziom. Po długich rozmyślaniach wpadłem na pomysł, aby blog miał tytuł "Obiektywny subiektywizm". Dlaczego? Bowiem jako student dziennikarstwa zostałem uświadomiony, że prawdziwy obiektywizm nie istnieje. Każdy z nas podchodzi do danej sprawy indywidualnie i wedle swoich upodobań. Nie można spojrzeć na coś obiektywnie, bo człowiek zawsze w podświadomości będzie chwalił to co lubi, a ganił to czego nie lubi. Tego nie da się przeskoczyć. Można próbować się zbliżyć do napisania czegoś obiektywnie, ale jak to mawiał Leo Beenhakker jest to "International level".
Ostatnio kiepsko było z pisaniem, ale postaram się częściej coś tutaj naskrobać. Oprócz tematów, które gdzieś głębiej mnie dotykają będę chciał pisać tutaj o poważniejszych sprawach. Mam w głowie jeszcze wiele pomysłów na ciekawe teksty. Co z tego wyniknie zobaczymy za kolejne 50. wpisów na blogu. :)
Mam też jeszcze jedną niespodziankę. Do powyższych zmian dorzucam także fanpage na facebooku, aby po prostu ten kto chce czytać moje wypociny mógł mieć informację o nich. Wszystko znajduje się pod adresem https://www.facebook.com/subiektywnyobiektywizmblog
P.S. Teraz pora na dwa świąteczne dni. Smacznego wszystkim życzę. No i żużlowego lanego poniedziałku zarówno na stadionach jak i przed telewizorem! :)
Pasja buduje moje życie - tak brzmiała nazwa starego bloga. Była wymyślona na poczekaniu. Sugerowała mi, że pisanie różnych rzeczy jest moja pasją. To co było napisane pod starą nazwą ma ze sobą wiele różnych wspomnień. Teraz postanowiłem wejść na wyższy poziom. Po długich rozmyślaniach wpadłem na pomysł, aby blog miał tytuł "Obiektywny subiektywizm". Dlaczego? Bowiem jako student dziennikarstwa zostałem uświadomiony, że prawdziwy obiektywizm nie istnieje. Każdy z nas podchodzi do danej sprawy indywidualnie i wedle swoich upodobań. Nie można spojrzeć na coś obiektywnie, bo człowiek zawsze w podświadomości będzie chwalił to co lubi, a ganił to czego nie lubi. Tego nie da się przeskoczyć. Można próbować się zbliżyć do napisania czegoś obiektywnie, ale jak to mawiał Leo Beenhakker jest to "International level".
Ostatnio kiepsko było z pisaniem, ale postaram się częściej coś tutaj naskrobać. Oprócz tematów, które gdzieś głębiej mnie dotykają będę chciał pisać tutaj o poważniejszych sprawach. Mam w głowie jeszcze wiele pomysłów na ciekawe teksty. Co z tego wyniknie zobaczymy za kolejne 50. wpisów na blogu. :)
Mam też jeszcze jedną niespodziankę. Do powyższych zmian dorzucam także fanpage na facebooku, aby po prostu ten kto chce czytać moje wypociny mógł mieć informację o nich. Wszystko znajduje się pod adresem https://www.facebook.com/subiektywnyobiektywizmblog
P.S. Teraz pora na dwa świąteczne dni. Smacznego wszystkim życzę. No i żużlowego lanego poniedziałku zarówno na stadionach jak i przed telewizorem! :)
Pogadajmy za plecami
Może w obliczu świąt wielkiej nocy nie jest to najlepszy temat, ale postanowiłem jednak o tym dzisiaj napisać. W końcu obgadywanie drugiego człowieka za plecami to coś z czym spotykamy się na co dzień. To w sumie taki chleb powszedni.
Czym jest spowodowane to, że obrabiamy komuś dupę? Zawiść, zazdrość, niechęć do drugiej osoby. Przykładów można mnożyć. Ludzie stwarzają wyimaginowane problemy, które przeradzają się potem w powyższe. Czy tak trudno jest podejść do drugiego człowieka i mu powiedzieć prosto w twarz, co nam się nie podoba, co nas irytuję etc? Najwidoczniej tak jest, bowiem łatwiej jest usiąść z kimś innym i porozmawiać o tym trzecim. W końcu nic tak nie zbliża ludzi jak wspólny wróg. Prościej jest kogoś obgadać niż pochwalić. Odwaga to coś czego wielu z nas brakuje. Lepiej żyć w fałszu i obłudzie. Uśmiechać się ironicznie do drugiej osoby, a gdy tylko ona nie patrzy to wbijać przysłowiową szpilę.
Każdy to robi. Każdy obgaduje. Jeśli się mylę to niech ten, który z Was jest bez winy niech pierwszy rzuci kamień.
Peace! :)
P.S. Wesołych Świąt.
Czym jest spowodowane to, że obrabiamy komuś dupę? Zawiść, zazdrość, niechęć do drugiej osoby. Przykładów można mnożyć. Ludzie stwarzają wyimaginowane problemy, które przeradzają się potem w powyższe. Czy tak trudno jest podejść do drugiego człowieka i mu powiedzieć prosto w twarz, co nam się nie podoba, co nas irytuję etc? Najwidoczniej tak jest, bowiem łatwiej jest usiąść z kimś innym i porozmawiać o tym trzecim. W końcu nic tak nie zbliża ludzi jak wspólny wróg. Prościej jest kogoś obgadać niż pochwalić. Odwaga to coś czego wielu z nas brakuje. Lepiej żyć w fałszu i obłudzie. Uśmiechać się ironicznie do drugiej osoby, a gdy tylko ona nie patrzy to wbijać przysłowiową szpilę.
Każdy to robi. Każdy obgaduje. Jeśli się mylę to niech ten, który z Was jest bez winy niech pierwszy rzuci kamień.
Peace! :)
P.S. Wesołych Świąt.
wtorek, 15 kwietnia 2014
Trochę inna relacja
W końcu ruszył sezon żużlowy, a razem z nim częste odwiedzanie stadionu przy ulicy Bydgoskiej w Pile. Moje miejsce na ziemi gdzie wszelkie inne problemy przestają mieć znaczenie. Tutaj przeżywam podczas każdego meczu niezapomniane emocje. Zarówno dobre jak i złe. Nie inaczej było w niedzielę kiedy to Polonia Piła zmierzyła się z Wandą Kraków.
Niedziela, 13 kwietnia - na ten dzień czekali wszyscy sympatycy czarnego sportu w Pile i w okolicach. Już od rana rosła adrenalina na samą myśl o inauguracji sezonu. Przy porannej kawie postanowiłem na chłodno przeanalizować skład drużyny z Krakowa i z Piły. Ogarnęło mnie wtedy małe zwątpienie. Wiedziałem, że mecz będzie bardzo trudny dla Polonii, ale uświadomiłem sobie jeszcze bardziej, że będzie cholernie ciężko coś ugrać. W składzie z Krakowa tacy doświadczeni jeźdźcy jak Karol Baran czy Rafał Trojanowski. Mimo to wierzyłem w swoich. Serce podpowiadało, że będzie wynik 47:43. Rozum mówił o wyniku odwrotnym. Godzina 12, szybki obiad, potem spakowanie dyktafonu, magicznego zeszytu i można ruszać powoli w kierunku Piły, a następnie na stadion. Godzina 14 melduję się na terenie stadionu, odbieram akredytację i zasiadam na trybunach. Przemiłe towarzystwo umila mi czas. Rozmowy nie tylko dotyczą żużla, ale także innych spraw. Jest zabawnie, wszystkim dopisuje humor. Teraz niech tylko nasi wygrają mecz. Co chwila spoglądam na zegarek. Chcę już aby w końcu wystartowali. Spoglądam także w niebo i ogarnia mnie niepokój. Ciemne chmury gromadzą się nad stadionem. Myślę sobie- kurde, zacznie padać i nici z meczu. Dosłownie przed pierwszym biegiem spadł deszcz, a tutaj jeszcze przemowa prezesa i Stokłosy. Wystartowali. Pierwsze trzy biegi na remis. Moje obawy przed tym, że to będzie trudny mecz okazały się zasadne. Emocji było co nie miara. Dawno nie widziałem tak przyczepnego toru w Pile. Z każdym kolejnym biegiem pilscy żużlowcy zwiększali przewagę. Moje serce ogarniała radość. Tak samo jak około sześć tysięcy innych ludzi zgromadzonych tego popołudnia na trybunach. Już przed biegami nominowanymi było wiadomo, że wygraliśmy. Radocha ogromna i satysfakcja z wygrania z jednym z kandydatów do awansu do wyższej klasy rozgrywkowej. Piętnaście biegów za mną więc zbiegam szybko z trybun i kieruję się do parku maszyn, aby porobić wywiady. Przed bramą do parku spotyka mnie niemiła niespodzianka. Ochroniarze nie chcą wpuścić mnie i paru kolegów dziennikarzy. Myślę sobie- co za głąby. Mieli polecenie nie wpuszczać nikogo na teren parku maszyn, ale dziennikarz to inna bajka jest w tym wszystkim i ma prawo wejść. No dobra, czekamy 15 minut aż w końcu zmądrzeją i wchodzimy. W boksach już trochę pustki, bo wielu zawodników poszło pod prysznic, wielu już było przebranych. Szybko uderzam z pytaniami do Piotra Dyma. Przemiły gościu. Taki rockman. Czuje że to będzie mój stały rozmówca po meczach w Pile. Następnie szukam Rafała Trojanowskiego. Gdy tylko pojawia się na zawodach w Pile to zawsze z nim rozmawiam. Zawsze analitycznie opisuje swój występ. Na deser krótka rozmowa z trenerem Michaelisem. Ten to rozgadany. Lubie takich rozmówców. Nie trzeba z nich nic wyciągać na siłę. Mam trzy wypowiedzi. Starczy na dzisiaj. Potem jeszcze krótka rozmowa z kolegami i koleżankami po fachu i zbieram się ze stadionu, na który wracałem, wracam i będę wracać. Tradycją po meczu jest małe piwo po zakończeniu roboty. Świętowanie wygranej albo opijanie porażki. Tym razem świętowanie. Rozmowy niedotyczące speedwaya. jest miło i przyjemnie, ale pora się zbierać na autobus do domu. Około 21 zabieram się za pisanie. Całkiem szybko mi to idzie. Ciężko było być obiektywnym, ale się udało. Opublikowane. Potem szybko spisuję wypowiedzi po meczu.i też publikuję. Godzina 22:30 i po wszystkim. Można iść spać. Intensywny dzień z wieloma emocjami się kończy. W głowie tylko jedna myśl- kocham ten sport i kocham to co robię. Dobranoc.
Niedziela, 13 kwietnia - na ten dzień czekali wszyscy sympatycy czarnego sportu w Pile i w okolicach. Już od rana rosła adrenalina na samą myśl o inauguracji sezonu. Przy porannej kawie postanowiłem na chłodno przeanalizować skład drużyny z Krakowa i z Piły. Ogarnęło mnie wtedy małe zwątpienie. Wiedziałem, że mecz będzie bardzo trudny dla Polonii, ale uświadomiłem sobie jeszcze bardziej, że będzie cholernie ciężko coś ugrać. W składzie z Krakowa tacy doświadczeni jeźdźcy jak Karol Baran czy Rafał Trojanowski. Mimo to wierzyłem w swoich. Serce podpowiadało, że będzie wynik 47:43. Rozum mówił o wyniku odwrotnym. Godzina 12, szybki obiad, potem spakowanie dyktafonu, magicznego zeszytu i można ruszać powoli w kierunku Piły, a następnie na stadion. Godzina 14 melduję się na terenie stadionu, odbieram akredytację i zasiadam na trybunach. Przemiłe towarzystwo umila mi czas. Rozmowy nie tylko dotyczą żużla, ale także innych spraw. Jest zabawnie, wszystkim dopisuje humor. Teraz niech tylko nasi wygrają mecz. Co chwila spoglądam na zegarek. Chcę już aby w końcu wystartowali. Spoglądam także w niebo i ogarnia mnie niepokój. Ciemne chmury gromadzą się nad stadionem. Myślę sobie- kurde, zacznie padać i nici z meczu. Dosłownie przed pierwszym biegiem spadł deszcz, a tutaj jeszcze przemowa prezesa i Stokłosy. Wystartowali. Pierwsze trzy biegi na remis. Moje obawy przed tym, że to będzie trudny mecz okazały się zasadne. Emocji było co nie miara. Dawno nie widziałem tak przyczepnego toru w Pile. Z każdym kolejnym biegiem pilscy żużlowcy zwiększali przewagę. Moje serce ogarniała radość. Tak samo jak około sześć tysięcy innych ludzi zgromadzonych tego popołudnia na trybunach. Już przed biegami nominowanymi było wiadomo, że wygraliśmy. Radocha ogromna i satysfakcja z wygrania z jednym z kandydatów do awansu do wyższej klasy rozgrywkowej. Piętnaście biegów za mną więc zbiegam szybko z trybun i kieruję się do parku maszyn, aby porobić wywiady. Przed bramą do parku spotyka mnie niemiła niespodzianka. Ochroniarze nie chcą wpuścić mnie i paru kolegów dziennikarzy. Myślę sobie- co za głąby. Mieli polecenie nie wpuszczać nikogo na teren parku maszyn, ale dziennikarz to inna bajka jest w tym wszystkim i ma prawo wejść. No dobra, czekamy 15 minut aż w końcu zmądrzeją i wchodzimy. W boksach już trochę pustki, bo wielu zawodników poszło pod prysznic, wielu już było przebranych. Szybko uderzam z pytaniami do Piotra Dyma. Przemiły gościu. Taki rockman. Czuje że to będzie mój stały rozmówca po meczach w Pile. Następnie szukam Rafała Trojanowskiego. Gdy tylko pojawia się na zawodach w Pile to zawsze z nim rozmawiam. Zawsze analitycznie opisuje swój występ. Na deser krótka rozmowa z trenerem Michaelisem. Ten to rozgadany. Lubie takich rozmówców. Nie trzeba z nich nic wyciągać na siłę. Mam trzy wypowiedzi. Starczy na dzisiaj. Potem jeszcze krótka rozmowa z kolegami i koleżankami po fachu i zbieram się ze stadionu, na który wracałem, wracam i będę wracać. Tradycją po meczu jest małe piwo po zakończeniu roboty. Świętowanie wygranej albo opijanie porażki. Tym razem świętowanie. Rozmowy niedotyczące speedwaya. jest miło i przyjemnie, ale pora się zbierać na autobus do domu. Około 21 zabieram się za pisanie. Całkiem szybko mi to idzie. Ciężko było być obiektywnym, ale się udało. Opublikowane. Potem szybko spisuję wypowiedzi po meczu.i też publikuję. Godzina 22:30 i po wszystkim. Można iść spać. Intensywny dzień z wieloma emocjami się kończy. W głowie tylko jedna myśl- kocham ten sport i kocham to co robię. Dobranoc.
wtorek, 25 marca 2014
Doświadczenie
Chyba powinienem zacząć ten wpis od postawienia tezy, że doświadczenie jest cenniejsze od złota i od wszystkich innych skarbów. Dlaczego? Bo doświadczenia nie można kupić.
Dzisiaj wszędzie jest potrzebne doświadczenie. Czytasz ofertę pracy i widzisz dopisek "doświadczenie mile widziane". To norma. Coraz częściej zdarza się jednak dopisek "doświadczenie minimum x lat". Najlepiej jeszcze żeby to był ktoś młody. Taka sytuacja. Takie realia. Jak żyć?
Jak to doświadczenie zdobyć? Na to nie ma sposobu. Doświadczenia na pewno nie nabierzemy chodząc do szkoły czy będąc na studiach. Tutaj z reguły uczymy się suchej teorii. Oczywiście są małe wyjątki na wybranych zajęciach, ale to tylko kropla w morzu. Każdy z nas ma inne cele zawodowe. Sądzę, że musimy korzystać ze wszystkich okazji, które nam się przytrafiają. Nikt nam przecież nie da nic za darmo. Nie te czasy. Musimy to sami zdobyć. Musimy to mówiąc kolokwialnie- wyrwać. Chcesz coś osiągnąć człowieku w życiu to nie możesz siedzieć na dupie. Od tego doświadczenia zawodowego nie nabierzesz. Od tego jedynie nabawisz się odcisków na dupie. Nawet najmniejsza przygoda może zaprocentować w przyszłości.
Jakieś wnioski? Im szybciej zaczniesz zdobywać różne doświadczenia, tym szybciej coś w życiu osiągniesz. Doświadczenie jest w końcu na wagę złota.
Peace!
P.S. Trochę prywaty na sam koniec. Ten wpis jest wpisem numer 50 na tym blogu. Nie spodziewałem się, że aż tak dużo ich się tutaj znajdzie. Mimo iż ostatnio z weną kiepsko bywa to postaram się napisać drugie tyle, a może i więcej.
sobota, 15 marca 2014
Mentalność
Wiele w życiu zależy od ludzkiego charakteru i mentalności. Dlatego też postanowiłem dzisiaj się przyjrzeć różnym sposobom myślenia i odnoszenia się do rzeczywistości.
Na pierwszy ogień idzie mentalność indywidualistyczna. Postawa w której potrzeby i żądze jednostki są najważniejsze. Nie liczy się dobro grupy czy jakiejś zbiorowości. Liczy się tylko "ja" i myślenie o sobie, a jedyne co się widzi to czubek własnego nosa. Można powiedzieć, że to jest zwyczajny ludzki egoizm. Czy jest to dobra ludzka postawa? Z pewnością nie, ale każdy może sądzić inaczej, bo pewnie ile ludzi, tyle opinii. Wiadomo przecież, że koszula bliższa ciału.
Skoro była mowa o egoizmie, to dla kontrastu trzeba opisać altruizm. Postawa w której jednostce bardziej zależy na dobru innych ludzi niż na swoim. Nie ważne to, że mi jest źle, bo najważniejsze dla mnie żebyś Ty był szczęśliwy. Szlachetna to podstawa i coraz rzadziej spotykana. Ciekawe dlaczego? Może dlatego, że ludzie coraz częściej są egoistami? A może nie chcą dawać się naiwnie wykorzystać?
Specyficznym rodzajem mentalności jest mentalność zwycięzcy. Dla takiej osoby liczy się tylko wygrana. Wszystkie siły i całą energię wkłada w to, aby wygrać. Człowiek chce się stawać lepszym i lepszym w tym co robi. Takiej osobie często towarzyszy niezadowolenie. Mimo drobnych sukcesów chciałby osiągać jeszcze więcej. Może to trochę zachłanna postawa, ale z drugiej strony można stwierdzić, że im wyżej postawiona poprzeczka, tym wyżej jest się w stanie skoczyć.
Dziwną postawą jest mentalność osoby uległej i będącej w cieniu. Wiadomo, że ktoś musi przegrać żeby ktoś wygrał. Ktoś musi rządzić, żeby ktoś był poddanym. Taka postawa jak każda inna ma swoje plusy i minusy. Jej plusem jest przede wszystkim to, że taki człowiek na pewno nie postawi sobie zbyt wysokich celów i nie spadnie z przysłowiowego wysokiego konia. Zachowawczość czasami w życiu się przydaje. Minusem z pewnością jest fakt, że taka osoba może być przestawiana z kąta w kąt, a chyba nikt z nas tego nie lubi.
Z pewnością można wyróżnić jeszcze wiele innych rodzajów mentalności. Ja opisałem takie, które najbardziej mi się rzucają w oczy. A Ty jaką masz mentalność? Myślisz o sobie czy o innych? Chcesz wygrywać czy może wolisz być na drugim planie?
Peace!
środa, 12 marca 2014
Walka z wiatrakami
Każdy z nas się pewnie spotkał z twierdzeniem zawartym w tytule Walka z wiatrakami to walka monotonna, nieustanna oraz taka, która rzadko kiedy przynosi efekty w postaci większych i oczekiwanych sukcesów. Czy więc taka walka jest nam do czegoś potrzebna?
Całkiem niedawno byłem w kinie na "Kamieniach na szaniec". Historię z powieści Kamińskiego każdy z nas czytał w gimnazjum. Najprościej rzecz ujmując, młodzi ludzie walczą z okupantem poprzez tzw. mały sabotaż. To taka walka drobnymi środkami. Szczerze taka walka nie może przynieść żadnych większych sukcesów. Niemiecki okupant był silniejszy, mocniejszy i większy. Walka młodych Polaków z niemieckim okupantem była jak walka z tytułowymi wiatrakami. Nie można było z nim wygrać. Realia militarne od wieków były wyznacznikiem siły armii. Tak też było i tym razem.
W sporcie też często obserwujemy taką walkę. Przykładem może być mecz pomiędzy drużyną naszpikowaną największymi gwiazdami, które zarabiają potężne pieniądze, a malutkim zespołem bez gwiazd i zawodnikami grającymi za półdarmo. Spotkanie między takimi zespołami kończy się zazwyczaj dominacją tych pierwszych i wysoką wygraną. Taka jest teoria. Praktyka jest zgoła inna. Na szczęście. Zawodnicy tej słabszej o kilka klas drużyny liczą zawsze na kontrataki i błędy przeciwnika. Gdyby tak nie było to nie mieliby po co wychodzić na boisko.
Walka z wiatrakami jest potrzebna. Każda walka przynosi straty, ale może również przynieść zyski, które będą zauważalne dopiero w dalszej perspektywie. Gdyby młodzi ludzie nie podjęli walki podczas II wojny światowej to może dzisiaj byśmy żyli w innym kraju i mieli inną narodowość? A tak okupant czuł, że są tutaj ludzie, patrioci, dla których liczy się ich tożsamość narodowa. Alek, Rudy i Zośka pokazali za warto walczyć jak Dawid z Goliatem. Może i ponieśli oni największą stratę, czyli stracili życie w wyniku walki z okupantem. Jednak ich największym zyskiem było to, że zostali bohaterami i zginęli za to, co kochali, Zginęli za ojczyznę. Tak samo jest z walką w sporcie. Co by było gdybyśmy znali z góry wynik meczu? Moglibyśmy przestać go uprawiać i oglądać skoro znamy z góry rozstrzygnięcie. Sport straciłby swój urok i to za co go kochamy, czyli nieprzewidywalność. Jaki z tego wniosek? Mianowicie jeden, prawdziwy i szczery: NIGDY SIĘ NIE PODDAWAJ!
Peace!
P.S. Wyszedłem z wprawy. Straciłem ostatnio wenę. Spróbuje jednak się na nowo rozkręcić :)
Całkiem niedawno byłem w kinie na "Kamieniach na szaniec". Historię z powieści Kamińskiego każdy z nas czytał w gimnazjum. Najprościej rzecz ujmując, młodzi ludzie walczą z okupantem poprzez tzw. mały sabotaż. To taka walka drobnymi środkami. Szczerze taka walka nie może przynieść żadnych większych sukcesów. Niemiecki okupant był silniejszy, mocniejszy i większy. Walka młodych Polaków z niemieckim okupantem była jak walka z tytułowymi wiatrakami. Nie można było z nim wygrać. Realia militarne od wieków były wyznacznikiem siły armii. Tak też było i tym razem.
W sporcie też często obserwujemy taką walkę. Przykładem może być mecz pomiędzy drużyną naszpikowaną największymi gwiazdami, które zarabiają potężne pieniądze, a malutkim zespołem bez gwiazd i zawodnikami grającymi za półdarmo. Spotkanie między takimi zespołami kończy się zazwyczaj dominacją tych pierwszych i wysoką wygraną. Taka jest teoria. Praktyka jest zgoła inna. Na szczęście. Zawodnicy tej słabszej o kilka klas drużyny liczą zawsze na kontrataki i błędy przeciwnika. Gdyby tak nie było to nie mieliby po co wychodzić na boisko.
Walka z wiatrakami jest potrzebna. Każda walka przynosi straty, ale może również przynieść zyski, które będą zauważalne dopiero w dalszej perspektywie. Gdyby młodzi ludzie nie podjęli walki podczas II wojny światowej to może dzisiaj byśmy żyli w innym kraju i mieli inną narodowość? A tak okupant czuł, że są tutaj ludzie, patrioci, dla których liczy się ich tożsamość narodowa. Alek, Rudy i Zośka pokazali za warto walczyć jak Dawid z Goliatem. Może i ponieśli oni największą stratę, czyli stracili życie w wyniku walki z okupantem. Jednak ich największym zyskiem było to, że zostali bohaterami i zginęli za to, co kochali, Zginęli za ojczyznę. Tak samo jest z walką w sporcie. Co by było gdybyśmy znali z góry wynik meczu? Moglibyśmy przestać go uprawiać i oglądać skoro znamy z góry rozstrzygnięcie. Sport straciłby swój urok i to za co go kochamy, czyli nieprzewidywalność. Jaki z tego wniosek? Mianowicie jeden, prawdziwy i szczery: NIGDY SIĘ NIE PODDAWAJ!
Peace!
P.S. Wyszedłem z wprawy. Straciłem ostatnio wenę. Spróbuje jednak się na nowo rozkręcić :)
niedziela, 23 lutego 2014
Ogień olimpijski zgasł
XXII Zimowe Igrzyska Olimpijskie dobiegły końca. Ogień olimpijski w Soczi zgasł. Jakie to były Igrzyska? Co z nich warto zapamiętać?
Ponad dwa tygodnie sportowych emocji za nami. Olimpiada w Soczi była bardzo udana dla polskiego sportu. Po raz kolejny zdobyliśmy sześć krążków (w tym aż 4 złote) i zajęliśmy wysokie 11 miejsce w klasyfikacji medalowej wyprzedzając wiele potęg światowych. Kto by się tego spodziewał? Chyba najwięksi magowie i wróżbici nie wytypowaliby, że w Soczi aż czterokrotnie usłyszymy Mazurka Dąbrowskiego. Polski hymn na rosyjskiej ziemi cztery razy? Coś pięknego! Kto to przegapił niech żałuje. To może zacznijmy po kolei, kto nam takich emocji dostarczał i jak ja to widziałem?
Gwiazdor numer jeden polskiej kadry olimpijskiej to oczywiście Kamil Stoch. Chłopak z Zębu wywalczył dwa złote medale. Na normalnej skoczni zdeklasował on swoich rywali. Już po pierwszym skoku, w którym pobił rekord skoczni wiedziałem, że zdobędzie złoty medal. Był to drugi dzień Igrzysk a my już mieliśmy zloty krążek. Radość zapanowała ogromna, a ja wiedziałem, że na dużej skoczni on musi to powtórzyć. No i powtórzył. Już nie z taką przewagą, ale udało mu się. O 1,3 pkt wyprzedził dziadziusia Noriakiego Kasai. Długo czekaliśmy aż się wyświetli oficjalny wynik i może trochę drżeliśmy. Drugie złoto dla Stocha. Trzeci w historii skoczek narciarski, który wygrał dwa indywidualne konkursy na Olimpiadzie. Brawo. Bravissimo.
Między dwoma złotami zdobytymi przez Kamila, medal z najcenniejszego kruszcu zdobyła Justyna Kowalczyk. Wygrała ona w niebywałych okolicznościach o których pisałem na blogu zaraz po tym gdy zwyciężyła. Gdy zwiększała swoją przewagę nad rywalkami to aż chciało się skakać z radości. Wspaniała chwila. Pokonała wszystkie swoje słabości oraz kontuzję i stanęła na najwyższym stopniu podium.
Bohaterami Igrzysk są łyżwiarze i łyżwiarki szybkie. To oni zdobyli połowę polskich medali na tej olimpiadzie. To wyścigi z ich udziałem przyprawiały człowieka o zawał serca. Wszystko działo się tam na ułamki sekund. Zbigniew Bródka zdobył złoto wygrywając z Holendrem o trzy tysięczne sekundy, czyli o jakieś 4,5 centymetra. Niewiarygodne. Polak zdobył złoto w panczenach, a przecież w naszym kraju nie ma krytego toru łyżwiarskiego. Można? Można. A żeby zrobić na złość wszystkim to męska drużyna sięgnęła po brąz, a kobieca po srebro. Taka to ironia losu.
Oprócz zwycięstw były też rozczarowania. Największym z nich były chyba nasze biathlonistki. Wszyscy liczyli, że chociaż jedna z nich albo drużyna zdobędą, któryś z medali. Szans było wiele, ale żadna niewykorzystana. Jak dobrze strzelały to słabo biegły i na odwrót. W drużynie zawiodła jedna z nich i marzenia o medalu prysły na samym początku. Mówi się trudno, walczy się dalej.
Czwarte miejsce drużyny skoczków nie było porażką. Wiadomo, że wszyscy liczyli na medal, ale się troszkę przeliczyliśmy. Nadzieje i apetyty były ogromne. Reprezentacje Niemiec, Austrii i Japonii były silniejsze od nas. My zajęliśmy i tak najwyższe miejsce w historii. Za to im chwała.
Co jeszcze zapamiętam z tegorocznej Olimpiady? Na pewno dwa złote medale Ole Einara Bjoerdalena, który w wieku 40 lat stał się najbardziej utytułowanym sportowcem w historii zimowych Igrzysk. W pamięci utkwi mi również żałoba gospodarzy po tym, gdy przegrali ćwierćfinałowy mecz hokeja z Finlandią. Mina Putina była bezcenna. Sam turniej hokejowy uważam za mało ciekawy. Nie było jakiś wielkich zwrotów akcji, wielu dogrywek, rzutów karnych czy jakiś dramatów.
Igrzyska za nami. Kolejne zimowe odbędą się za 4 lata w koreańskim Pyeongchang. Sześć medali tak jak w Vancouver i w Soczi będzie tam ogromnym sukcesem. Cztery lata to sporo czasu, aby wiele poprawić w polskim sporcie. Czy się uda? Mam nadzieję. Trzymam kciuki za działaczy. Na koniec mówię wszystkim polskim olimpijczykom: DZIĘKUJĘ.
Ponad dwa tygodnie sportowych emocji za nami. Olimpiada w Soczi była bardzo udana dla polskiego sportu. Po raz kolejny zdobyliśmy sześć krążków (w tym aż 4 złote) i zajęliśmy wysokie 11 miejsce w klasyfikacji medalowej wyprzedzając wiele potęg światowych. Kto by się tego spodziewał? Chyba najwięksi magowie i wróżbici nie wytypowaliby, że w Soczi aż czterokrotnie usłyszymy Mazurka Dąbrowskiego. Polski hymn na rosyjskiej ziemi cztery razy? Coś pięknego! Kto to przegapił niech żałuje. To może zacznijmy po kolei, kto nam takich emocji dostarczał i jak ja to widziałem?
Gwiazdor numer jeden polskiej kadry olimpijskiej to oczywiście Kamil Stoch. Chłopak z Zębu wywalczył dwa złote medale. Na normalnej skoczni zdeklasował on swoich rywali. Już po pierwszym skoku, w którym pobił rekord skoczni wiedziałem, że zdobędzie złoty medal. Był to drugi dzień Igrzysk a my już mieliśmy zloty krążek. Radość zapanowała ogromna, a ja wiedziałem, że na dużej skoczni on musi to powtórzyć. No i powtórzył. Już nie z taką przewagą, ale udało mu się. O 1,3 pkt wyprzedził dziadziusia Noriakiego Kasai. Długo czekaliśmy aż się wyświetli oficjalny wynik i może trochę drżeliśmy. Drugie złoto dla Stocha. Trzeci w historii skoczek narciarski, który wygrał dwa indywidualne konkursy na Olimpiadzie. Brawo. Bravissimo.
Między dwoma złotami zdobytymi przez Kamila, medal z najcenniejszego kruszcu zdobyła Justyna Kowalczyk. Wygrała ona w niebywałych okolicznościach o których pisałem na blogu zaraz po tym gdy zwyciężyła. Gdy zwiększała swoją przewagę nad rywalkami to aż chciało się skakać z radości. Wspaniała chwila. Pokonała wszystkie swoje słabości oraz kontuzję i stanęła na najwyższym stopniu podium.
Bohaterami Igrzysk są łyżwiarze i łyżwiarki szybkie. To oni zdobyli połowę polskich medali na tej olimpiadzie. To wyścigi z ich udziałem przyprawiały człowieka o zawał serca. Wszystko działo się tam na ułamki sekund. Zbigniew Bródka zdobył złoto wygrywając z Holendrem o trzy tysięczne sekundy, czyli o jakieś 4,5 centymetra. Niewiarygodne. Polak zdobył złoto w panczenach, a przecież w naszym kraju nie ma krytego toru łyżwiarskiego. Można? Można. A żeby zrobić na złość wszystkim to męska drużyna sięgnęła po brąz, a kobieca po srebro. Taka to ironia losu.
Oprócz zwycięstw były też rozczarowania. Największym z nich były chyba nasze biathlonistki. Wszyscy liczyli, że chociaż jedna z nich albo drużyna zdobędą, któryś z medali. Szans było wiele, ale żadna niewykorzystana. Jak dobrze strzelały to słabo biegły i na odwrót. W drużynie zawiodła jedna z nich i marzenia o medalu prysły na samym początku. Mówi się trudno, walczy się dalej.
Czwarte miejsce drużyny skoczków nie było porażką. Wiadomo, że wszyscy liczyli na medal, ale się troszkę przeliczyliśmy. Nadzieje i apetyty były ogromne. Reprezentacje Niemiec, Austrii i Japonii były silniejsze od nas. My zajęliśmy i tak najwyższe miejsce w historii. Za to im chwała.
Co jeszcze zapamiętam z tegorocznej Olimpiady? Na pewno dwa złote medale Ole Einara Bjoerdalena, który w wieku 40 lat stał się najbardziej utytułowanym sportowcem w historii zimowych Igrzysk. W pamięci utkwi mi również żałoba gospodarzy po tym, gdy przegrali ćwierćfinałowy mecz hokeja z Finlandią. Mina Putina była bezcenna. Sam turniej hokejowy uważam za mało ciekawy. Nie było jakiś wielkich zwrotów akcji, wielu dogrywek, rzutów karnych czy jakiś dramatów.
Igrzyska za nami. Kolejne zimowe odbędą się za 4 lata w koreańskim Pyeongchang. Sześć medali tak jak w Vancouver i w Soczi będzie tam ogromnym sukcesem. Cztery lata to sporo czasu, aby wiele poprawić w polskim sporcie. Czy się uda? Mam nadzieję. Trzymam kciuki za działaczy. Na koniec mówię wszystkim polskim olimpijczykom: DZIĘKUJĘ.
sobota, 22 lutego 2014
Quo Vadis Kolejorzu?
Przed tygodniem ruszyła runda wiosenna piłkarskiej Ekstraklasy. Jakie oczekiwania mają kibice poznańskiego Lecha? W jakim miejscu znajduje się obecnie Kolejorz? Dokąd zmierza Duma Wielkopolski?
Po 21 kolejkach, które odbyły się jesienią 2013 roku Lechici znajdowali się na 4 miejscu w tabeli, tracąc do prowadzącej Legii 9 "oczek". Ani dużo, ani mało zważając na fakt, że po 30. kolejkach punkty wszystkich drużyn zostaną podzielone na pół. Dobra sytuacja wyjściowa przed walką o "Majstra". Nadzieje w klubie ogromne. Cel minimum to oczywiście awans do europejskich pucharów. Cel maksimum to wspomniana wyżej walka o mistrza. Inne cele? Trener Rumak twierdzi, że Lech ma w końcu zacząć grać ultra ofensywnie i że lepiej jest wygrać 4:2 niż 1:0. Taka gra z pewnością spodobałaby się wszystkim. Aż mi się przypomniały czasy Smudy w Poznaniu. Co z tego wyniknie? Aż się boję...
Pierwsza kolejka na wiosnę to spotkanie z Śląskiem. Gra Lecha na tle słabiutkiego Śląska z wieloma problemami przeciętna. Na szczęście wynik zadowalający. 2:1 do przodu, 3 punkty zostały w Poznaniu i to się liczy. Niestety ultra ofensywnej gry nie zobaczyliśmy. Mieliśmy ją zobaczyć w Szczecinie i co? Zobaczyliśmy, ale tragiczną grę Lecha po stracie piłki, mizerną grę całej czwórki defensorów zespołu. W ataku były wykreowane 3-4 fajne okazje bramkowe po kombinacyjnych akcjach Hamalainena. Efekt? Jedna bramka młodego Lechity- Kownackiego i 5 goli Robaka dla Pogoni. Jednym słowem KATASTROFA.
To już kolejna wpadka trenera Rumaka nad którym czarne chmury zbierają się średnio, co 2 miesiące. Jednak zarząd klubu ma do niego chyba bezgraniczne zaufanie. Czy słusznie? Okaże się po zakończeniu kolejnego sezonu. Jeśli Lech nie będzie walczył o mistrzostwo Polski do ostatniej kolejki to przyjdzie pora rozstania się z tym trenerem. Wyleci z klubu z hukiem i raczej nikt za nim nie zatęskni. Nie jestem za szybkim zwalnianiem trenerów, ale jeśli w 2 lata nie udało się awansować do fazy grupowej ligi europejskiej ani zdobyć pucharu Polski i mistrzostwa to jest coś nie tak. Szczególnie jeśli chodzi o taki klub jakim jest Lech Poznań.
Motto kibiców klubu brzmi: Nigdy się nie poddawaj. Piłkarze mają ten napis też na swoich koszulkach. Muszą zostawić na boisku serce i walczyć do końca jeśli chcą się liczyć w walce o najwyższe cele. Czy tak będzie? Mam nadzieje chociaż sam nie wiem. Wierzę głęboko, bo mam ten klub w sercu, ale obiektywnie rzecz biorąc może być różnie z dalszymi losami tego klubu w tym sezonie. Quo Vadis Kolejorzu?
środa, 19 lutego 2014
Czas leci, ale pamięć pozostaje
Czas zawsze szybko ucieka. Jest szybszy niż Usain Bolt, a więc szybszy niż najszybszy człowiek na naszej planecie. Mimo iż czas przemija to najważniejsza jest w tym wszystkim nasza pamięć.
Nie ma rady na uciekający czas. Mijają nam sekundy, minuty, godziny, dni, miesiące i lata. Tak już jest ten świat skonstruowany. Tego nie da się obejść. Musimy się z tym pogodzić. Czas leci nieubłaganie. Co się kiedyś wydarzyło to widocznie musiało się wydarzyć. Taki scenariusz zapisany mieliśmy gdzieś tam na Górze. Co mogę Wam dzisiaj więcej napisać? Chyba tylko to, żeby się nigdy nie załamywać, a także żeby pamiętać o tych najbliższych. Dbać o jak najlepszy kontakt z nimi. Starać się być blisko, bo przecież nie znamy dnia, ani godziny, w których ich zabraknie..
Pamiętam [*]
piątek, 14 lutego 2014
Rozprawa o Walentynkach
W polskim prawie nie istnieje coś takiego jak autoplagiat więc postanowiłem skopiować swoją notkę sprzed 2 lat z innego bloga, wprowadzając tylko drobne modyfikacje. Dotyczy ona dzisiejszego święta, które jest coraz bardziej skomercjalizowane. Mimo to widzę w nim pewną ideę daną nam niegdyś przez pewnego świętego.
Zmieniły się czasy, zmienili się ludzie. Nikt już nie widzi idei zostawionej nam przez Walentego. Śmieszne? Bolesne? Prawdziwe. Walentynki obchodzi się raz w roku tylko po to aby pokazać coś innym. Stały się zwykłą pokazówką i w pełni skomercjalizowanym świętem. Od małego jesteśmy uczeni, że takie uczucie jak miłość powinniśmy okazywać przez cały rok. Walentynki powinny być świętem tylko pokazującym, że są na świecie ludzie zakochani i tego dnia można zrobić jedynie coś szalonego, co ewentualnie może wzmocnić uczucie. Uczucia powinno się okazywać 365 dni w roku przez 24 godziny na dobę, a nie tylko przez 24 godziny w roku. Niektórym ciężko to zrozumieć.
Męczennikiem w słusznej sprawie warto być? Warto brać przykład ze świętego Walentego? Warto iść jego śladem? Może..
"Walczcie, a będzie Wam dane. Wierzcie, a osiągnięcie swoje cele."
Na początek trochę historii. Jest to święto na cześć świętego Walentego, który żył w II wieku naszej ery. Legenda głosi, że jego narzeczona pod wpływem jego miłości odzyskała wzrok. Gdy dowiedział się o tym cesarz to kazał zabić Walentego. W przeddzień egzekucji Walenty napisał list do swojej ukochanej i podpisał "Od Twojego Walentego". Co więc można wyciągnąć z owej legendy? Przede wszystkim jedną zasadniczą rzecz, a mianowicie ideę, którą jest wiara w uczucie i że prawdziwość uczucia może powodować cuda. Takim cudem było właśnie odzyskanie wzroku przez narzeczoną naszego bohatera. Zadać należy sobie pytanie, co miał z tego wszystkiego Walenty? Po jaką cholerę mu to było skoro zginął jako męczennik? Było mu to bardzo potrzebne, ponieważ dzięki temu zginął jako spełniony człowiek, dał przed śmiercią swojej ukochanej zdrowie i uśmiech, a także pokazał następnym pokoleniom, że miłość wymaga poświęceń. Chwała mu za to!
Zmieniły się czasy, zmienili się ludzie. Nikt już nie widzi idei zostawionej nam przez Walentego. Śmieszne? Bolesne? Prawdziwe. Walentynki obchodzi się raz w roku tylko po to aby pokazać coś innym. Stały się zwykłą pokazówką i w pełni skomercjalizowanym świętem. Od małego jesteśmy uczeni, że takie uczucie jak miłość powinniśmy okazywać przez cały rok. Walentynki powinny być świętem tylko pokazującym, że są na świecie ludzie zakochani i tego dnia można zrobić jedynie coś szalonego, co ewentualnie może wzmocnić uczucie. Uczucia powinno się okazywać 365 dni w roku przez 24 godziny na dobę, a nie tylko przez 24 godziny w roku. Niektórym ciężko to zrozumieć.
Męczennikiem w słusznej sprawie warto być? Warto brać przykład ze świętego Walentego? Warto iść jego śladem? Może..
"Walczcie, a będzie Wam dane. Wierzcie, a osiągnięcie swoje cele."
czwartek, 13 lutego 2014
Per aspera ad astra
Serce rośnie, gdy polski sportowiec wygrywa na świecie. Duma rozpiera, gdy zdobywa medal na Igrzyskach Olimpijskich. Podziw budzi fakt, że to medal złoty i to zdobyty w niebywałych okolicznościach.
Przed Olimpiadą kibice w Polsce dostali wiadomość, że Justyna Kowalczyk jest kontuzjowana. Na początku mowa była o stłuczonej stopie, a następnie pojawiła się informacja, że jest ona złamana. O zgrozo- pomyśleli wszyscy fani polskiej królowej nart. Nasza największa medalowa nadzieja w Soczi obok Stocha nie zdobędzie medalu i będzie kompletna klapa. Cztery lata przygotowań pójdą na nic. No cóż.. Kontuzje się zdarzają. To jest sport i takie jest życie. Chwała jej za to, że startuje mimo kontuzji. Wielu by zrezygnowało, odpuściło, ale nie ona. Przyszedł pierwszy bieg i tam Kowalczyk zajęła szóste miejsce. Więcej się po prostu nie dało. Do tego pechowy upadek. Polka powiedziała- walczę dalej. Tak też zrobiła. Następny bieg był na 10 km stylem klasycznym (jej ulubionym). Pierwsza moja myśl dzisiejszego poranka była taka, że albo zdobędzie medal na tym dystansie albo wróci do kraju bez medalu. Przed startem było widać mobilizacje. Ruszyła na trasę szybko i żywiołowo. Z każdym punktem pomiaru czasu zwiększała swoją przewagę nad rywalkami. Pomyślałem sobie- jak ona to robi? Przecież złamana stopa pewnie ją cholernie boli. Czy można biegać na najwyższym poziomie ze złamaną kością śródstopia? Widać można i to na najwyższym światowym poziomie. Ano adrenalina zrobiła pewnie swoje. 31-latka pokazała, że ma ogromne serce do walki. Pokazała swoim krytykom, których z każdym dniem było coraz więcej, że potrafi przekroczyć ludzkie możliwości. Biegła na tych swoich nartach po swój piąty w karierze krążek olimpijski (drugi złoty). W Vancouver zdobyła złoto po walce do ostatnich metrów z Marit Bjoergen. W Soczi zmiażdżyła rywalki, a jej odwieczna rywalka zajęła 5 miejsce. Taki triumf cieszy bardzo.Wygrała z rywalkami. Wygrała z krytykami. Wygrała przede wszystkim sama ze sobą i swoją kontuzją. Coś pięknego! Niech się każdy uczy od niej wytrwałości, bo bez walki nie ma nic.
Jaki wniosek z dzisiejszego występu Polki w Soczi? Kiedy wszyscy Cię skreślają, kiedy wiatr Ci w oczy wieje, idź mimo to po swoje. Nie oglądaj się na innych. Nie słuchaj się zawistnych ludzi. Rób swoje! Jest szansa, że wtedy sięgniesz gwiazd, bo przecież per aspera ad astra...
Przed Olimpiadą kibice w Polsce dostali wiadomość, że Justyna Kowalczyk jest kontuzjowana. Na początku mowa była o stłuczonej stopie, a następnie pojawiła się informacja, że jest ona złamana. O zgrozo- pomyśleli wszyscy fani polskiej królowej nart. Nasza największa medalowa nadzieja w Soczi obok Stocha nie zdobędzie medalu i będzie kompletna klapa. Cztery lata przygotowań pójdą na nic. No cóż.. Kontuzje się zdarzają. To jest sport i takie jest życie. Chwała jej za to, że startuje mimo kontuzji. Wielu by zrezygnowało, odpuściło, ale nie ona. Przyszedł pierwszy bieg i tam Kowalczyk zajęła szóste miejsce. Więcej się po prostu nie dało. Do tego pechowy upadek. Polka powiedziała- walczę dalej. Tak też zrobiła. Następny bieg był na 10 km stylem klasycznym (jej ulubionym). Pierwsza moja myśl dzisiejszego poranka była taka, że albo zdobędzie medal na tym dystansie albo wróci do kraju bez medalu. Przed startem było widać mobilizacje. Ruszyła na trasę szybko i żywiołowo. Z każdym punktem pomiaru czasu zwiększała swoją przewagę nad rywalkami. Pomyślałem sobie- jak ona to robi? Przecież złamana stopa pewnie ją cholernie boli. Czy można biegać na najwyższym poziomie ze złamaną kością śródstopia? Widać można i to na najwyższym światowym poziomie. Ano adrenalina zrobiła pewnie swoje. 31-latka pokazała, że ma ogromne serce do walki. Pokazała swoim krytykom, których z każdym dniem było coraz więcej, że potrafi przekroczyć ludzkie możliwości. Biegła na tych swoich nartach po swój piąty w karierze krążek olimpijski (drugi złoty). W Vancouver zdobyła złoto po walce do ostatnich metrów z Marit Bjoergen. W Soczi zmiażdżyła rywalki, a jej odwieczna rywalka zajęła 5 miejsce. Taki triumf cieszy bardzo.Wygrała z rywalkami. Wygrała z krytykami. Wygrała przede wszystkim sama ze sobą i swoją kontuzją. Coś pięknego! Niech się każdy uczy od niej wytrwałości, bo bez walki nie ma nic.
Jaki wniosek z dzisiejszego występu Polki w Soczi? Kiedy wszyscy Cię skreślają, kiedy wiatr Ci w oczy wieje, idź mimo to po swoje. Nie oglądaj się na innych. Nie słuchaj się zawistnych ludzi. Rób swoje! Jest szansa, że wtedy sięgniesz gwiazd, bo przecież per aspera ad astra...
niedziela, 9 lutego 2014
Warto marzyć
Marzenia się spełniają. Udowodnił to dzisiaj Kamil Stoch. Zdobył złoty medal na Igrzyskach Olimpijskich w Soczi i spełnił swoje dziecięce marzenia.
Jako 12-latek wymarzył sobie, że kiedyś pojedzie na Olimpiadę i zdobędzie złoty medal. Stało się. Chłopak z Zębu był w sobotni wieczór klasą sam dla siebie i stanął na najwyższym stopniu podium. Dzięki ciężkiej pracy i zaangażowaniu pokazał, że jeśli się czegoś naprawdę chcę to się to osiągnie. Niech to będzie wskazówka dla wszystkich młodych ludzi, którzy chcą coś w życiu zdobyć. Jeśli chce się spełnić swoje marzenia to przede wszystkim nie można siedzieć na dupie! To tyle na dzisiaj. Peace!
https://www.youtube.com/watch?v=277TASChoAg#t=133[Wiktor
Jako 12-latek wymarzył sobie, że kiedyś pojedzie na Olimpiadę i zdobędzie złoty medal. Stało się. Chłopak z Zębu był w sobotni wieczór klasą sam dla siebie i stanął na najwyższym stopniu podium. Dzięki ciężkiej pracy i zaangażowaniu pokazał, że jeśli się czegoś naprawdę chcę to się to osiągnie. Niech to będzie wskazówka dla wszystkich młodych ludzi, którzy chcą coś w życiu zdobyć. Jeśli chce się spełnić swoje marzenia to przede wszystkim nie można siedzieć na dupie! To tyle na dzisiaj. Peace!
https://www.youtube.com/watch?v=277TASChoAg#t=133[Wiktor
czwartek, 6 lutego 2014
Magia Igrzysk
Godziny dzielą nas od rozpoczęcia XXII Zimowych Igrzysk Olimpijskich. Największej światowej imprezy sportowej. Czym dla mnie jest Olimpiada? Dlaczego ta impreza ma w sobie swoistą magię?
Moje pierwsze zimowe Igrzyska (bo na takich się dzisiaj skupiam), które obejrzałem w TV? 2002 rok i Salt Lake City. Przeżyłem wtedy dwa olimpijskie krążki Adama Małysza. Brąz i srebro, ale oczekiwania były na dwa złote medale. Niestety dla nas, królem tamtej Olimpiady był Simon Ammann. Cztery lata później najlepsi sportowcy zimowi spotkali się w Turynie. Oczekiwań na medal nie było. Małysz nie był w formie i nikt nie liczył, że zdobędzie medal. Zdarzyły się jednak dwie niespodzianki. Srebrny krążek w biathlonie zdobył Tomasz Sikora i brązowy w biegach zdobyła Justyna Kowalczyk. Polacy zrobili więcej niż każdy się spodziewał. Następne Igrzyska zimowe odbyły się w kanadyjskim Vancouver. Oczekiwania na medale największe od lat. Kowalczyk dominowała w Pucharze Świata w biegach, a "Orzeł z Wisły" odzyskał dawną formę. Kowalczyk zdobyła trzy medale (w tym złoty, który był drugim złotym medalem Polaków w historii zimowych igrzysk), Małysz zdobył dwa srebrne, bo po raz kolejny lepszy od niego okazał się Ammann. Do tego nasze panczenistki zdobyły niespodziewanie brązowy medal. Sześć medali w Kanadzie to największy sukces polskiej reprezentacji. Szczyt szczytów. Teraz pora na Soczi. Szanse medalowe? Kilka. Kowalczyk x3, Stoch x2, drużyna skoczków, drużyna panczenistek i panczenistów. Jak Polacy powtórzą sukces sprzed 4 lat to każdy będzie szczęśliwy. Jednak nikt nie zabroni nam, kibicom marzyć, bo przecież igrzyska mają swoją magię...
Tym razem najlepsi sportowcy zimowych sportów zagoszczą w Soczi, czyli w rosyjskim kurorcie... letnim. Będzie to pierwsza w historii zimowa olimpiada w Rosji i pierwsza w takim klimacie. W końcu Putin sobie wymyślił, że tam zorganizuje igrzyska i basta. Dopiął swego. Przyznano organizacje Rosji, a on za wszelką celę chce udowodnić, że to będzie najlepsza Olimpiada zimowa w historii. Kwestie przygotowana obiektów i ogólna organizacja wzbudza wiele kontrowersji. Nic dziwnego, bowiem wg. osób przebywających w Soczi wiele rzeczy jest jeszcze niedokończonych i wszystko jest po przywieszane "na sznurku". Do tego wielu mieszkańców tego kraju skarżyło się na wysiedlanie ich z miejsc zamieszkania, w których zostały zbudowane areny olimpijskie. Ale co z tego? Przez najbliższe dwa tygodnie będą liczyły się zmagania sportowców, a później wszyscy zapamiętają zwycięzców i bohaterów. Wszyscy zapomną o kontrowersjach, bo Igrzyska wszystkich zaczarują. Taką mają magię...
Ideą starożytnych Igrzysk Olimpijskich była czysta sportowa rywalizacja, oddawanie czci bogom greckich i pokój boży. Zwycięzcy otrzymywali tylko wieniec laurowy i byli podziwiani przez wszystkich. Dzisiaj Olimpiada to pełna komercja, a i nie wszyscy zwycięzcy są należycie doceniani. Taka to magia ;o Jednak gdy ktoś kocha sport to skupi się tylko na rywalizacji, a nie na tym, co jest dookoła zawodów.
Wielu sportowych emocji i medali biało-czerwonych w najbliższych dwóch tygodniach :) Peace!
Moje pierwsze zimowe Igrzyska (bo na takich się dzisiaj skupiam), które obejrzałem w TV? 2002 rok i Salt Lake City. Przeżyłem wtedy dwa olimpijskie krążki Adama Małysza. Brąz i srebro, ale oczekiwania były na dwa złote medale. Niestety dla nas, królem tamtej Olimpiady był Simon Ammann. Cztery lata później najlepsi sportowcy zimowi spotkali się w Turynie. Oczekiwań na medal nie było. Małysz nie był w formie i nikt nie liczył, że zdobędzie medal. Zdarzyły się jednak dwie niespodzianki. Srebrny krążek w biathlonie zdobył Tomasz Sikora i brązowy w biegach zdobyła Justyna Kowalczyk. Polacy zrobili więcej niż każdy się spodziewał. Następne Igrzyska zimowe odbyły się w kanadyjskim Vancouver. Oczekiwania na medale największe od lat. Kowalczyk dominowała w Pucharze Świata w biegach, a "Orzeł z Wisły" odzyskał dawną formę. Kowalczyk zdobyła trzy medale (w tym złoty, który był drugim złotym medalem Polaków w historii zimowych igrzysk), Małysz zdobył dwa srebrne, bo po raz kolejny lepszy od niego okazał się Ammann. Do tego nasze panczenistki zdobyły niespodziewanie brązowy medal. Sześć medali w Kanadzie to największy sukces polskiej reprezentacji. Szczyt szczytów. Teraz pora na Soczi. Szanse medalowe? Kilka. Kowalczyk x3, Stoch x2, drużyna skoczków, drużyna panczenistek i panczenistów. Jak Polacy powtórzą sukces sprzed 4 lat to każdy będzie szczęśliwy. Jednak nikt nie zabroni nam, kibicom marzyć, bo przecież igrzyska mają swoją magię...
Tym razem najlepsi sportowcy zimowych sportów zagoszczą w Soczi, czyli w rosyjskim kurorcie... letnim. Będzie to pierwsza w historii zimowa olimpiada w Rosji i pierwsza w takim klimacie. W końcu Putin sobie wymyślił, że tam zorganizuje igrzyska i basta. Dopiął swego. Przyznano organizacje Rosji, a on za wszelką celę chce udowodnić, że to będzie najlepsza Olimpiada zimowa w historii. Kwestie przygotowana obiektów i ogólna organizacja wzbudza wiele kontrowersji. Nic dziwnego, bowiem wg. osób przebywających w Soczi wiele rzeczy jest jeszcze niedokończonych i wszystko jest po przywieszane "na sznurku". Do tego wielu mieszkańców tego kraju skarżyło się na wysiedlanie ich z miejsc zamieszkania, w których zostały zbudowane areny olimpijskie. Ale co z tego? Przez najbliższe dwa tygodnie będą liczyły się zmagania sportowców, a później wszyscy zapamiętają zwycięzców i bohaterów. Wszyscy zapomną o kontrowersjach, bo Igrzyska wszystkich zaczarują. Taką mają magię...
Ideą starożytnych Igrzysk Olimpijskich była czysta sportowa rywalizacja, oddawanie czci bogom greckich i pokój boży. Zwycięzcy otrzymywali tylko wieniec laurowy i byli podziwiani przez wszystkich. Dzisiaj Olimpiada to pełna komercja, a i nie wszyscy zwycięzcy są należycie doceniani. Taka to magia ;o Jednak gdy ktoś kocha sport to skupi się tylko na rywalizacji, a nie na tym, co jest dookoła zawodów.
Wielu sportowych emocji i medali biało-czerwonych w najbliższych dwóch tygodniach :) Peace!
Teoria, a praktyka
Jakże to dwie odmienne sprawy. Zasadniczo powinny się pokrywać i ze sobą współgrać, ale w rzeczywistości jest zupełnie inaczej. Dlaczego?
Teoria to nasza wiedza na jakiś temat. Zwyczajny suchy fakt, który przyjmujemy do świadomości. Możemy się z nim zgadzać lub też nie. Możemy coś teoretycznie wiedzieć, ale zupełnie się do tego nie stosować. Teoretycznie każdy z nas jest zwycięzcą. Teoretycznie to człowiek może wszystko! Ale...
Praktycznie jest już zupełnie inaczej niż w teorii. Praktyka to umiejętność zastosowania swojej wiedzy. Zacna umiejętność. Trudna umiejętność. Przydatna.
Pierwszy z brzegu przykład różnicy między praktyką, a teorią to oczywiście szkolenie na prawo jazdy. Teoretycznie człowiek się nic nie nauczy, a egzamin teoretyczny niewiele daje człowiekowi. Nauczona teoria za dużo nie pomoże człowiekowi w zdaniu egzaminu praktycznego. Takich przykładów w życiu jest wiele. W każdej dziedzinie życia można taki znaleźć. Od tych banalnych po te bardziej poważne. Teoretycznie możemy coś chcieć, a praktycznie nie możemy tego mieć etc...
Fajnie by było jakby teoria szła zawsze w parze z praktyką. Człowiek wtedy byłby naprawdę szczęśliwy. Tylko czy tak się da?
Pisanie notki o 2:00 to zdecydowanie nie dla mnie. Peace! :) #NSNP!
http://www.youtube.com/watch?v=gnhXHvRoUd0
Teoria to nasza wiedza na jakiś temat. Zwyczajny suchy fakt, który przyjmujemy do świadomości. Możemy się z nim zgadzać lub też nie. Możemy coś teoretycznie wiedzieć, ale zupełnie się do tego nie stosować. Teoretycznie każdy z nas jest zwycięzcą. Teoretycznie to człowiek może wszystko! Ale...
Praktycznie jest już zupełnie inaczej niż w teorii. Praktyka to umiejętność zastosowania swojej wiedzy. Zacna umiejętność. Trudna umiejętność. Przydatna.
Pierwszy z brzegu przykład różnicy między praktyką, a teorią to oczywiście szkolenie na prawo jazdy. Teoretycznie człowiek się nic nie nauczy, a egzamin teoretyczny niewiele daje człowiekowi. Nauczona teoria za dużo nie pomoże człowiekowi w zdaniu egzaminu praktycznego. Takich przykładów w życiu jest wiele. W każdej dziedzinie życia można taki znaleźć. Od tych banalnych po te bardziej poważne. Teoretycznie możemy coś chcieć, a praktycznie nie możemy tego mieć etc...
Fajnie by było jakby teoria szła zawsze w parze z praktyką. Człowiek wtedy byłby naprawdę szczęśliwy. Tylko czy tak się da?
Pisanie notki o 2:00 to zdecydowanie nie dla mnie. Peace! :) #NSNP!
"Off the night, while you live it up, I'm off to sleep
Waging wars to shake the poet and the beat"
wtorek, 4 lutego 2014
Wyjazd
Nie masz siły? Potrzebujesz odpocząć? Chcesz inaczej, z dystansem spojrzeć na świat? Wyjedź sobie na kilka dni.
Człowiek jest organizmem, któremu się czasami wyładowują baterie. Każdy z nas ma takie momenty, że potrzebuje nabrać dystansu do życia. Każdy z nas potrzebuje nowych sił. Najlepszym rozwiązaniem (w moim przypadku na pewno tak jest) jest wyjazd. Tak po prostu, uważam, że wyjazd powoduje, że człowiek może odpocząć od codzienności, od osób i od wszystkiego, co na co dzień go dotyka i frapuje. Taka już ludzka natura, że chwila wytchnienia jest czasami potrzebna na waga złota.
Po powrocie każdy może spojrzeć trochę inaczej na świat i na wszystkie problemy. Ma się naładowane baterie i można z nowymi siłami realizować swoje cele i marzenia. Czego chcieć więcej?
Peace ! :)
P.S. Wyjazd to nie ucieczka. To tylko jeden ze sposobów na oderwanie się od codzienności.
Człowiek musi być czasami OFF :)
piątek, 31 stycznia 2014
Step by step
Słowa, które w polską terminologię wprowadził niegdyś Leo Beenhakker. Krok po kroku chciał on polskich piłkarzy wprowadzić na "international level". Po części mu się udało, bo przecież Polacy awansowali do finałów EURO 2008. Jednak nie o piłce nożnej dzisiaj.
Każdy z nas ma w życiu jakieś cele, do których dąży. Jeden z nas ma większe cele, a inny mniejsze. Każdy z nas chce stanąć na piedestale. Wszystko zależy od człowieka. Swoje cele jednak należy obierać z głową i rozsądnie. Nie należy brać na swoje barki zbyt wiele i wymagać od siebie więcej niż w rzeczywistości jesteśmy w stanie zrobić. Wszystko w myśl zasady: co za dużo to niezdrowo. Człowiek weźmie na siebie za dużo, postawi sobie zbyt wysoko poprzeczkę i co? Poprzeczka go przygniecie i nie będzie w stanie wstać. Widzę jednak pewne obejście tego problemu. Mianowicie swoje cele należy realizować krok po kroku. Trzeba też zrozumieć pojęcie "kroku". Nie mają to być milowe kroki. Wystarczą tip topy. Wystarczy obierać małe cele, bo przecież małe cele budują te większe. Wtedy będziemy szli do przodu. Powoli, bo powoli, ale zawsze do przodu. Nawet jeśli jest pod wiatr i pod górkę to idziesz przed siebie, a chyba o to chodzi by się nie cofać tylko iść dalej?
Człowiek jest w stanie osiągnąć w życiu wiele. Trzeba po prostu umiejętnie obierać cele i do nich systematycznie dążyć. Nie od razu Kraków zbudowano. Chcesz coś osiągnąć? Postaw sobie cel i dąż do niego uparcie, ale powoli. Chcesz coś zrobić? Zrób to, ale nie na siłę, tylko umiejętnie z głową.
Trzy tygodnie ferii przede mną więc pewnie pojawi się w tym czasie wiele ciekawych notek. Teraz jednak zasłużony odpoczynek A Wy idźcie dalej swoimi drogami ;)
http://www.youtube.com/watch?v=oi9Z699l-5U
Każdy z nas ma w życiu jakieś cele, do których dąży. Jeden z nas ma większe cele, a inny mniejsze. Każdy z nas chce stanąć na piedestale. Wszystko zależy od człowieka. Swoje cele jednak należy obierać z głową i rozsądnie. Nie należy brać na swoje barki zbyt wiele i wymagać od siebie więcej niż w rzeczywistości jesteśmy w stanie zrobić. Wszystko w myśl zasady: co za dużo to niezdrowo. Człowiek weźmie na siebie za dużo, postawi sobie zbyt wysoko poprzeczkę i co? Poprzeczka go przygniecie i nie będzie w stanie wstać. Widzę jednak pewne obejście tego problemu. Mianowicie swoje cele należy realizować krok po kroku. Trzeba też zrozumieć pojęcie "kroku". Nie mają to być milowe kroki. Wystarczą tip topy. Wystarczy obierać małe cele, bo przecież małe cele budują te większe. Wtedy będziemy szli do przodu. Powoli, bo powoli, ale zawsze do przodu. Nawet jeśli jest pod wiatr i pod górkę to idziesz przed siebie, a chyba o to chodzi by się nie cofać tylko iść dalej?
Człowiek jest w stanie osiągnąć w życiu wiele. Trzeba po prostu umiejętnie obierać cele i do nich systematycznie dążyć. Nie od razu Kraków zbudowano. Chcesz coś osiągnąć? Postaw sobie cel i dąż do niego uparcie, ale powoli. Chcesz coś zrobić? Zrób to, ale nie na siłę, tylko umiejętnie z głową.
Trzy tygodnie ferii przede mną więc pewnie pojawi się w tym czasie wiele ciekawych notek. Teraz jednak zasłużony odpoczynek A Wy idźcie dalej swoimi drogami ;)
http://www.youtube.com/watch?v=oi9Z699l-5U
wtorek, 28 stycznia 2014
Mowa jest srebrem, a milczenie złotem?
Dzisiaj postanowiłem się skupić nad tym czy lepiej jest mówić czy też milczeć. Co jest cenniejsze? A może obie rzeczy są tak samo ważne tylko trzeba wiedzieć kiedy coś powiedzieć, a kiedy przemilczeć?
Mowa jest srebrem? Srebro to cenny kruszec. Mowa towarzyszy człowiekowi od zarania dziejów. Gdy człowiek tylko nauczył się mówić to zaczął korzystać z tej umiejętności. Mowa służy przede wszystkim sprawniejszemu komunikowaniu się, wyrażaniu swoich poglądów. Słowa w końcu łatwiej zrozumieć. Mówisz komuś co myślisz, czujesz. Mówisz wprost i wszystko wtedy staje się jasne i klarowne. Proste?
Milczenie jest złotem? Złoto to cenniejszy kruszec od srebra. Dlatego też milczenie jest bardzo ważne. Czasami są momenty, że lepiej coś przemilczeć. Mimo iż mamy ochotę kogoś zrównać z ziemią albo po prostu uciszyć, bo nie chcemy tej osoby słuchać. Nawet jeśli nachodzi człowieka ogromna ochota użyć mowy, to czasami trzeba się trzy razy zastanowić i w skrajnym wypadku ugryźć się w język. Po mamy powiedzieć coś czego będziemy długo żałowali?
W życiu są różne przypadki. Trzeba wiedzieć kiedy wolno nam coś mówić, a kiedy lepiej coś przemilczeć. Zarówno mowa jest ważna, jak i umiejętność przemilczenia pewnych spraw. Ten kto się tego nauczy może być z siebie zadowolony. Jest to bowiem bardzo przydatna umiejętność, która może nam się przydać w wielu życiowych przypadkach.
Peace!
czwartek, 23 stycznia 2014
Serca nigdy nie zabraknie
Ostatnie kilka dni w domach wielu Polaków gościł jeden sport- piłka ręczna. Wszyscy chcieli oglądać naszych szczypiornistów, którzy dzielnie walczyli podczas mistrzostw Europy w Danii. Dlaczego Ci mężczyźni wywołują w nas takie emocje?
Moja przygoda z oglądaniem piłki ręcznej zaczęła się w styczniu 2007 roku. Wtedy to podczas mistrzostw świata w Niemczech, Orły Wenty sięgnęły po srebrny medal mundialu. Już wtedy toczyli oni dramatyczne boje, chociażby półfinał z Duńczykami zakończony dwiema dogrywkami! Od tamtej pory śledzę poczynania tych chłopaków podczas wielkich turniejów. Były wzloty (jak powyższe srebro, a także brązowy krążek dwa lata później), były także upadki jak Igrzyska Olimpijskie w Pekinie czy poprzednie Euro.
Obecne mistrzostwa Europy podopieczni Michaela Bieglera zaczęli od dwóch dramatycznych porażek z Serbią i Francją. Oba mecze były do wygrania, w obu graliśmy falami i niestety zakończyły się one przegranymi tylko jedną bramką. Decydowały końcówki spotkań i lepsza taktyka. Horrory bez happy endu. W szczegóły tych meczów nie będę się wdawał, bo wszystko już o tym każdy powiedział. Później przyszedł mecz o wszystko z Rosją. Wiadomo, że pojedynki z Rosjanami były dla Polaków zawsze szczególne. Ten miał niesamowitą wagę, bo był to mecz o awans do kolejnej fazy mistrzostw. Nasi stanęli na wysokości zadania, dyktując Sbornej swoje warunki gry w drugiej części spotkania. Ręce same składały się do oklasków. Pora na drugą fazę mistrzostw. Przeciwnikami Białoruś, Szwecja i Chorwacja. Najłatwiejszy przeciwnik na początek, a więc Białoruś. Najłatwiejszy? No na papierze taki był, a w rzeczywistości mecz z Białorusią to była droga przez mękę dla naszych szczypiornistów. Na 5 minut przed końcem spotkania przegrywaliśmy czterema golami, a na minutę przed końcem był remis i nasi rywale mieli piłkę. Jednak pomylili się przy rzucie, a na 3 sekundy przed końcem to Mariusz Jurkiewicz rzucił gola na wagę zwycięstwa. W polskich domach szaleństwo po uprzednim stanie przedzawałowym. Było pięknie. W końcu horror happy endem. Jeszcze wygramy dwa mecze i będziemy w strefie medalowej duńskiego Euro. Teraz Szwecja. Zawsze z reprezentacją Trzech Koron toczyliśmy wyrównane boje. Raz oni byli lepsi, a raz my. Wszyscy szykowali się na kolejny horror. W drugiej połowie Polacy tak się nakręcili, że nie mogli tego meczu przegrać. Spokojna wygrana dziesięcioma bramkami. Tym razem bez horroru, ale horror miał dopiero nadejść w decydującym o awansie meczu z Chorwatami. Niestety nie nadszedł. Dobra pierwsza połowa w piłce ręcznej to za mało. Na początku drugiej części spotkania zespół z Bałkanów wyrobił sobie cztery bramki przewagi i mógł kontrolować przebieg meczu do końca. Cóż.. Przegraliśmy i o medale nie zagramy. W piątek mecz o piąte miejsce z Islandią (tą Islandią, z którą przegraliśmy w ćwierćfinale Olimpiady i w meczu o 3 miejsce podczas euro 2010). Trzeba wygrać i się zrewanżować, aby zakończyć dobrze turniej. Za rok piłkarze ręczni znowu wrócą do polskich domów i tym razem podczas mistrzostw świata w Katarze będą nas przyprawiać o zawał i dawać nam niezapomniane emocje.
Osiem lat obserwuje ten sport i zauważyłem jedną, ważną rzecz. Oni nigdy się nie poddają. Mogło im zabraknąć siły, mogło im zabraknąć umiejętności, ale serca i charakteru nie zabrakło im nigdy. Warto brać z nich przykład w codziennym życiu. Dziękujemy!
http://www.youtube.com/watch?v=qChuVUgNC-g
Moja przygoda z oglądaniem piłki ręcznej zaczęła się w styczniu 2007 roku. Wtedy to podczas mistrzostw świata w Niemczech, Orły Wenty sięgnęły po srebrny medal mundialu. Już wtedy toczyli oni dramatyczne boje, chociażby półfinał z Duńczykami zakończony dwiema dogrywkami! Od tamtej pory śledzę poczynania tych chłopaków podczas wielkich turniejów. Były wzloty (jak powyższe srebro, a także brązowy krążek dwa lata później), były także upadki jak Igrzyska Olimpijskie w Pekinie czy poprzednie Euro.
Obecne mistrzostwa Europy podopieczni Michaela Bieglera zaczęli od dwóch dramatycznych porażek z Serbią i Francją. Oba mecze były do wygrania, w obu graliśmy falami i niestety zakończyły się one przegranymi tylko jedną bramką. Decydowały końcówki spotkań i lepsza taktyka. Horrory bez happy endu. W szczegóły tych meczów nie będę się wdawał, bo wszystko już o tym każdy powiedział. Później przyszedł mecz o wszystko z Rosją. Wiadomo, że pojedynki z Rosjanami były dla Polaków zawsze szczególne. Ten miał niesamowitą wagę, bo był to mecz o awans do kolejnej fazy mistrzostw. Nasi stanęli na wysokości zadania, dyktując Sbornej swoje warunki gry w drugiej części spotkania. Ręce same składały się do oklasków. Pora na drugą fazę mistrzostw. Przeciwnikami Białoruś, Szwecja i Chorwacja. Najłatwiejszy przeciwnik na początek, a więc Białoruś. Najłatwiejszy? No na papierze taki był, a w rzeczywistości mecz z Białorusią to była droga przez mękę dla naszych szczypiornistów. Na 5 minut przed końcem spotkania przegrywaliśmy czterema golami, a na minutę przed końcem był remis i nasi rywale mieli piłkę. Jednak pomylili się przy rzucie, a na 3 sekundy przed końcem to Mariusz Jurkiewicz rzucił gola na wagę zwycięstwa. W polskich domach szaleństwo po uprzednim stanie przedzawałowym. Było pięknie. W końcu horror happy endem. Jeszcze wygramy dwa mecze i będziemy w strefie medalowej duńskiego Euro. Teraz Szwecja. Zawsze z reprezentacją Trzech Koron toczyliśmy wyrównane boje. Raz oni byli lepsi, a raz my. Wszyscy szykowali się na kolejny horror. W drugiej połowie Polacy tak się nakręcili, że nie mogli tego meczu przegrać. Spokojna wygrana dziesięcioma bramkami. Tym razem bez horroru, ale horror miał dopiero nadejść w decydującym o awansie meczu z Chorwatami. Niestety nie nadszedł. Dobra pierwsza połowa w piłce ręcznej to za mało. Na początku drugiej części spotkania zespół z Bałkanów wyrobił sobie cztery bramki przewagi i mógł kontrolować przebieg meczu do końca. Cóż.. Przegraliśmy i o medale nie zagramy. W piątek mecz o piąte miejsce z Islandią (tą Islandią, z którą przegraliśmy w ćwierćfinale Olimpiady i w meczu o 3 miejsce podczas euro 2010). Trzeba wygrać i się zrewanżować, aby zakończyć dobrze turniej. Za rok piłkarze ręczni znowu wrócą do polskich domów i tym razem podczas mistrzostw świata w Katarze będą nas przyprawiać o zawał i dawać nam niezapomniane emocje.
Osiem lat obserwuje ten sport i zauważyłem jedną, ważną rzecz. Oni nigdy się nie poddają. Mogło im zabraknąć siły, mogło im zabraknąć umiejętności, ale serca i charakteru nie zabrakło im nigdy. Warto brać z nich przykład w codziennym życiu. Dziękujemy!
http://www.youtube.com/watch?v=qChuVUgNC-g
czwartek, 16 stycznia 2014
Spełnienie
Każdy z nas chce się realizować w różnych dziedzinach życia. Jednak to nie jest takie proste jakby mogło się komuś wydawać. Potrzeba ogromnego zaparcia i wiary w siebie.
Osobiście podzieliłem sobie życie na trzy kategorie, w których człowiek może się realizować i spełniać: naukową, zawodową i prywatną. Każda z tych dziedzin jest ważna do tego, aby człowiek był zadowolony z siebie. Jedna mniej ważna, a druga bardziej, ale sukces w każdej z nich jest niesamowicie ważny. Na początek zajmę się kategorią, którą nazwałem roboczo "naukową". Chodzi mi tutaj głównie o to, że każdy z nas od dziecka jest namawiany do tego, aby się uczyć w myśl zasady "ucz się, ucz, bo nauka to potęgi klucz". Chyba każdy z nas chce mieć taką potęgę i móc otwierać wiele życiowych bram. Podstawówka, gimnazjum, szkoła średnia zakończona zdaniem matury, potem studia- tak wygląda owa droga do przysłowiowego raju. W tej dziedzinie wszystko zależy od nas samych jak daleko zajdziemy. Siadasz, uczysz się, zapamiętujesz, zdajesz, idziesz dalej. Proste! W porównaniu do kolejnych, które będę opisywał ta jest najprostsza, ale w pewnym stopniu ważna żeby przejść do realizacji się w dziedzinie zawodowej. W tej dziedzinie w dzisiejszych czasach wiele zależy od szczęścia i od tego na jakich ludzi trafimy na swojej drodze. Są takie czasy, że bez znajomości ciężko dostać wymarzoną pracę. No chyba, że naprawdę jesteś najlepszy w tym co robisz to jest nadzieja, że Ci się uda bez znajomości. Co z tego, że ktoś sobie wymarzy, że zostanie aktorem, dziennikarzem, piosenkarzem jeśli nie będzie miał szczęścia lub znajomości? Czasami talent to za mało. Niestety. Trzeba włożyć jeszcze ciężką pracę, żeby coś osiągnąć. Jednak jeśli nie spróbujesz, nie zaryzykujesz to nie zobaczysz czy jest Ci to pisane.
Na koniec zostawiłem sobie kwestię związaną z prywatnym spełnieniem. Każdy z nas ma inne plany dotyczące tego. Jeden z nas chce mieć zonę/ męża, dwójkę dzieci, dom i psa, a ktoś inny chce iść przez życie samemu. To już wewnętrzny wybór każdego z nas. Skupiając się na tym pierwszym przypadku to uważam, że to najciężej osiągnąć. Znaleźć prawdziwą miłość to już nie lada wyczyn. Może jeszcze każdy z nas znajdzie partnerkę/ partnera, z którym będzie szedł przez życie i z którym będzie szczęśliwy. To z kolei żeby mieć swoje własne przysłowiowe M to potrzeba najpierw spełnić się naukowo bądź zawodowo, żeby je mieć. Za darmo nic nie dostaniesz. Nie te czasy. Trzeba jednak głęboko wierzyć w siebie i w swoje uczucia. Wiara może góry przenosić?
Przez życie trzeba iść z głową podniesioną ku górze, walczyć o swoje, zdobywać wiedzę, doświadczenie, poznawać nowych ludzi. Wszystko po to, żeby na minutę przed śmiercią powiedzieć sobie: "JESTEM SPEŁNIONYM CZŁOWIEKIEM".
Osobiście podzieliłem sobie życie na trzy kategorie, w których człowiek może się realizować i spełniać: naukową, zawodową i prywatną. Każda z tych dziedzin jest ważna do tego, aby człowiek był zadowolony z siebie. Jedna mniej ważna, a druga bardziej, ale sukces w każdej z nich jest niesamowicie ważny. Na początek zajmę się kategorią, którą nazwałem roboczo "naukową". Chodzi mi tutaj głównie o to, że każdy z nas od dziecka jest namawiany do tego, aby się uczyć w myśl zasady "ucz się, ucz, bo nauka to potęgi klucz". Chyba każdy z nas chce mieć taką potęgę i móc otwierać wiele życiowych bram. Podstawówka, gimnazjum, szkoła średnia zakończona zdaniem matury, potem studia- tak wygląda owa droga do przysłowiowego raju. W tej dziedzinie wszystko zależy od nas samych jak daleko zajdziemy. Siadasz, uczysz się, zapamiętujesz, zdajesz, idziesz dalej. Proste! W porównaniu do kolejnych, które będę opisywał ta jest najprostsza, ale w pewnym stopniu ważna żeby przejść do realizacji się w dziedzinie zawodowej. W tej dziedzinie w dzisiejszych czasach wiele zależy od szczęścia i od tego na jakich ludzi trafimy na swojej drodze. Są takie czasy, że bez znajomości ciężko dostać wymarzoną pracę. No chyba, że naprawdę jesteś najlepszy w tym co robisz to jest nadzieja, że Ci się uda bez znajomości. Co z tego, że ktoś sobie wymarzy, że zostanie aktorem, dziennikarzem, piosenkarzem jeśli nie będzie miał szczęścia lub znajomości? Czasami talent to za mało. Niestety. Trzeba włożyć jeszcze ciężką pracę, żeby coś osiągnąć. Jednak jeśli nie spróbujesz, nie zaryzykujesz to nie zobaczysz czy jest Ci to pisane.
Na koniec zostawiłem sobie kwestię związaną z prywatnym spełnieniem. Każdy z nas ma inne plany dotyczące tego. Jeden z nas chce mieć zonę/ męża, dwójkę dzieci, dom i psa, a ktoś inny chce iść przez życie samemu. To już wewnętrzny wybór każdego z nas. Skupiając się na tym pierwszym przypadku to uważam, że to najciężej osiągnąć. Znaleźć prawdziwą miłość to już nie lada wyczyn. Może jeszcze każdy z nas znajdzie partnerkę/ partnera, z którym będzie szedł przez życie i z którym będzie szczęśliwy. To z kolei żeby mieć swoje własne przysłowiowe M to potrzeba najpierw spełnić się naukowo bądź zawodowo, żeby je mieć. Za darmo nic nie dostaniesz. Nie te czasy. Trzeba jednak głęboko wierzyć w siebie i w swoje uczucia. Wiara może góry przenosić?
Przez życie trzeba iść z głową podniesioną ku górze, walczyć o swoje, zdobywać wiedzę, doświadczenie, poznawać nowych ludzi. Wszystko po to, żeby na minutę przed śmiercią powiedzieć sobie: "JESTEM SPEŁNIONYM CZŁOWIEKIEM".
niedziela, 12 stycznia 2014
Ulotne chwile
Nic nie trwa wiecznie, a najkrócej trwa chwila. Chwila, która jest ulotna. Ulotna jak ulotka jak to śpiewała niegdyś Paktofonika.
Co to jest chwila? Najprościej rzecz ujmując jest to bardzo krótki okres czasu, który kończy się wtedy kiedy jeszcze dobrze się nie zaczął. Każdy z nas lubi spędzać miło czas. Takich chwil jednak czasami jest bardzo mało. Każda miła chwila jest na wagę złota. Trzeba więc brać przykład z epikurejskiej sentencji "carpe diem" i chwytać dzień. W końcu co nam szkodzi?
A co gdy się dana chwila skończyła? Może być nam smutno, że trwała tak krótko, ale z drugiej strony powinniśmy być zadowoleni, że się wydarzyła. Przecież pojedyncze chwile tworzą nasze życie, a to co się w nim wydarzy w pewnym (większym lub mniejszym) sensie zależy od nas samych!
P.S. Dziękuje!!!
Na zakończenie taka nuta:
http://www.youtube.com/watch?v=pX-yx78nkgQ
Co to jest chwila? Najprościej rzecz ujmując jest to bardzo krótki okres czasu, który kończy się wtedy kiedy jeszcze dobrze się nie zaczął. Każdy z nas lubi spędzać miło czas. Takich chwil jednak czasami jest bardzo mało. Każda miła chwila jest na wagę złota. Trzeba więc brać przykład z epikurejskiej sentencji "carpe diem" i chwytać dzień. W końcu co nam szkodzi?
A co gdy się dana chwila skończyła? Może być nam smutno, że trwała tak krótko, ale z drugiej strony powinniśmy być zadowoleni, że się wydarzyła. Przecież pojedyncze chwile tworzą nasze życie, a to co się w nim wydarzy w pewnym (większym lub mniejszym) sensie zależy od nas samych!
P.S. Dziękuje!!!
Na zakończenie taka nuta:
http://www.youtube.com/watch?v=pX-yx78nkgQ
piątek, 10 stycznia 2014
Przyzwyczajenie
Ten temat miał być poruszony już dawno temu, ale zawsze wpadał jakiś inny pomysł i tak się przeciągało napisanie o kwestii przyzwyczajenia. Co to jest przyzwyczajenie? Czy każdy z nas się przyzwyczaja? Czy można go uniknąć?
Od dziecka wszyscy się przyzwyczajamy. Będąc niemowlęciem przyzwyczailiśmy się do matki i ojca. Gdy zaczęliśmy chodzić to przyzwyczailiśmy się do zabawek, następnie do tego, że musimy robić siusiu do nocnika. Stawaliśmy się starsi więc nasze przyzwyczajenia były coraz to inne. Musieliśmy przyzwyczaić się do przedszkola, do tego że trzeba chodzić do szkoły. Z biegiem lat nasze przyzwyczajenia mogły nabierać również większej wagi i być coraz poważniejsze. Chodzi mi tutaj szczególnie o takie coś, co jest przyzwyczajeniem do drugiego człowieka. Tej formy przyzwyczajenie ludzie bardzo się boją, a ona zdarza się najczęściej. Czasami nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy. Rozmawiamy z kimś sporo, przebywamy z tą osobą i człowiek ni z tego ni z owego się przyzwyczaja. Tak po prostu. Nie ma na to rady. Przecież wszyscy się przyzwyczajają. Zarówno ludzie jak i zwierzęta. Pies się przyzwyczaja do stałej pory posiłku, a kotek do tego, że go głaszczemy. Tak ten świat jest skonstruowany.
Przyzwyczajenie jest złe. Według mnie to forma takiego samego uzależnienia jakim jest alkohol, narkotyki czy ostatnio modny facebook. Może nieść ono za sobą wiele złych konsekwencji. Mianowicie co się stanie gdy stracimy osobę do której się przyzwyczailiśmy? Będzie nam wtedy cholernie ciężko. Będzie bolało. Co dalej? Czas na odwyk? Możliwe. Bywa też tak, że związki ludzi ( o których już kiedyś pisałem) przechodzą od zauroczenia/miłości w przyzwyczajenie. Następuje wtedy zwyczajna rutyna, monotonia i robi się nudno. Nikt tego nie chce. Z drugiej strony czy musimy bać się przyzwyczajenia? Niekoniecznie. Może przyzwyczajenie wyjdzie nam z czasem na dobre? To swoiste ryzyko, które może się opłacić. Ty się oddajesz w pełni komuś/ czemuś, poświęcasz się, przyzwyczajasz i czekasz... Szalone wiedząc czym to może grozić, ale do odważnych świat należy.
Czy można uniknąć przyzwyczajenia? Sądzę, że w pewnym sensie można, ale nie do końca. Można trzymać się do ludzi z dystansem, ale to rozwiązanie dobre na krótką metę. Z czasem wewnętrznie będziemy mieli potrzebę żeby się po prostu przyzwyczaić. Taka jest już ludzka mentalność.
Co można poradzić na przyzwyczajenie? W sumie to nie ma na to rady. Jedynie musimy wierzyć, że osoba do której się przyzwyczailiśmy będzie zawsze blisko lub po prostu samoistnie człowiek się odzwyczai. Nie mogę Wam życzyć abyście się nie przyzwyczajali, bo to niemożliwe więc życzę Wam jednak abyście się dobrze przyzwyczajali ;)
Peace!
Od dziecka wszyscy się przyzwyczajamy. Będąc niemowlęciem przyzwyczailiśmy się do matki i ojca. Gdy zaczęliśmy chodzić to przyzwyczailiśmy się do zabawek, następnie do tego, że musimy robić siusiu do nocnika. Stawaliśmy się starsi więc nasze przyzwyczajenia były coraz to inne. Musieliśmy przyzwyczaić się do przedszkola, do tego że trzeba chodzić do szkoły. Z biegiem lat nasze przyzwyczajenia mogły nabierać również większej wagi i być coraz poważniejsze. Chodzi mi tutaj szczególnie o takie coś, co jest przyzwyczajeniem do drugiego człowieka. Tej formy przyzwyczajenie ludzie bardzo się boją, a ona zdarza się najczęściej. Czasami nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy. Rozmawiamy z kimś sporo, przebywamy z tą osobą i człowiek ni z tego ni z owego się przyzwyczaja. Tak po prostu. Nie ma na to rady. Przecież wszyscy się przyzwyczajają. Zarówno ludzie jak i zwierzęta. Pies się przyzwyczaja do stałej pory posiłku, a kotek do tego, że go głaszczemy. Tak ten świat jest skonstruowany.
Przyzwyczajenie jest złe. Według mnie to forma takiego samego uzależnienia jakim jest alkohol, narkotyki czy ostatnio modny facebook. Może nieść ono za sobą wiele złych konsekwencji. Mianowicie co się stanie gdy stracimy osobę do której się przyzwyczailiśmy? Będzie nam wtedy cholernie ciężko. Będzie bolało. Co dalej? Czas na odwyk? Możliwe. Bywa też tak, że związki ludzi ( o których już kiedyś pisałem) przechodzą od zauroczenia/miłości w przyzwyczajenie. Następuje wtedy zwyczajna rutyna, monotonia i robi się nudno. Nikt tego nie chce. Z drugiej strony czy musimy bać się przyzwyczajenia? Niekoniecznie. Może przyzwyczajenie wyjdzie nam z czasem na dobre? To swoiste ryzyko, które może się opłacić. Ty się oddajesz w pełni komuś/ czemuś, poświęcasz się, przyzwyczajasz i czekasz... Szalone wiedząc czym to może grozić, ale do odważnych świat należy.
Czy można uniknąć przyzwyczajenia? Sądzę, że w pewnym sensie można, ale nie do końca. Można trzymać się do ludzi z dystansem, ale to rozwiązanie dobre na krótką metę. Z czasem wewnętrznie będziemy mieli potrzebę żeby się po prostu przyzwyczaić. Taka jest już ludzka mentalność.
Co można poradzić na przyzwyczajenie? W sumie to nie ma na to rady. Jedynie musimy wierzyć, że osoba do której się przyzwyczailiśmy będzie zawsze blisko lub po prostu samoistnie człowiek się odzwyczai. Nie mogę Wam życzyć abyście się nie przyzwyczajali, bo to niemożliwe więc życzę Wam jednak abyście się dobrze przyzwyczajali ;)
Peace!
Subskrybuj:
Posty (Atom)